W czerwcu 1944 r. amerykańscy spadochroniarze wzięli w Normandii do niewoli żołnierza, którego uznali za Japończyka. Yang Kyoungjong był jednak Koreańczykiem, którego Japończycy w 1938 r. siłą wcielili do swojej armii okupującej Mandżurię. Rok później w bitwie nad rzeką Chałchin Goł wzięli go do niewoli Rosjanie i zesłali do łagru. W 1942 r., wraz z tysiącami innych więźniów gułagu, został wcielony do Armii Czerwonej. Wiosną 1943 r. pod Charkowem wpadł w ręce Niemców. W 1944 r., już w mundurze niemieckim, został posłany na Wał Atlantycki, gdzie poddał się Amerykanom. W 1992 r. umarł w USA jako obywatel amerykański. Tą biografią Antony Beevor zaczyna swą wydaną właśnie w Anglii „Drugą wojnę światową”.
Wbrew naszym, ale także Anglików i Niemców, wyobrażeniom, nie zaczęła się ona od ostrzału Westerplatte czy wypowiedzenia wojny III Rzeszy przez Wielką Brytanię i Francję 3 września 1939 r. Według Beevora początkiem II wojny było zatrzymanie przez Rosjan latem 1939 r. Japończyków. Inni historycy twierdzą jednak, że II wojna w ogóle nie miała początku. Była częścią tej wojny trzydziestoletniej, która zaczęła się 1 sierpnia 1914 r., a skończyła w 1945 r. kapitulacją Niemiec i Japonii. Również Max Hastings w rewelacyjnym „Piekle rozpętanym” ciężar II wojny odsuwa na wschód, wywodząc, że największe jej ofiary ponieśli Chińczycy, a największy militarny wkład wnieśli ludzie radzieccy.
Ta korekta brytyjskiego spojrzenia na II wojnę światową dotyczy także sprawy polskiej i sposobu rozgrywania jej przez brytyjską klasę polityczną.
W okresie międzywojennym Polska była tylko jednym z pionków na europejskiej szachownicy. Wielka Brytania była mocarstwem zwycięskim, ale świadomym swych słabości. Imperium brytyjskie po 1918 r. powiększyło się wprawdzie o nowe terytoria mandatowe na Bliskim Wschodzie, ale powojenny kryzys kapitalizmu dotarł w latach 20. także do metropolii. Fali strajków towarzyszyły sukcesy Labour Party. Pod wrażeniem ogromnych strat brytyjskich we Flandrii w czasie I wojny światowej nastroje pacyfistyczne były powszechne, przy równoczesnym lęku ogromnej części klasy politycznej przed bolszewizmem. Dość powszechne też było w Wielkiej Brytanii przekonanie, że po I wojnie Niemcy zostały nazbyt surowo potraktowane. Już w Wersalu w 1919 r. premier Lloyd George osłabiał francuskie – i polskie – roszczenia. A John Maynard Keynes dowodził, że już choćby ze względów ekonomicznych Polska nie ma racji bytu.
Zarówno w latach 20., jak i po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r., stosunek do Niemiec powodował tarcia między Paryżem i Londynem. A liczne proniemieckie lobby sięgało najwyższych sfer – aż po dwór królewski i samego Edwarda VIII.
Opcja na Niemcy wynikała z jednej strony z tradycyjnej zasady uzyskiwania równowagi sił na kontynencie poprzez wspieranie słabszego z mocarstw. Z drugiej jednak – jak dowodzi Ian Kershaw w „Za pan brat z Hitlerem. Lord Londonderry i brytyjska droga ku wojnie” – z niezrozumienia istoty nazizmu. Po „nocy długich noży” w 1934 r., w której Hitler zmasakrował kierownictwo SA, Lloyd George uznał, że Hitler to „wielki człowiek”, który wobec Żydów jest mniej okrutny niż kiedyś Cromwell był wobec katolików...
Jednak opcja na Niemcy tylko marginesowo wiązała się z fascynacją nazizmem. Brytyjscy faszyści Oswalda Mosleya orientowali się raczej na Mussoliniego. Natomiast wielu arystokratycznym konserwatystom imponowała dynamika III Rzeszy, twardość w forsowaniu narodowych celów, dyscyplina, wojskowe wychowanie młodzieży. Natomiast raziła ich plebejska brutalność nazistowskich parweniuszy.
Ta niemiecka opcja – pokazuje Kershaw – była bardzo brytyjska. Lord Londonderry nie kolaborował z okupantem jak Pétain, Quisling czy Horthy. Jako osoba prywatna w latach 1936–38 kilkakrotnie odwiedzał Hitlera i Göringa, gościł też Ribbentropa. Jego orientacja na Niemcy wynikała ze specyficznego rozumienia polityki realnej. Miała to być „przyjaźń z pozycji siły”. Jako minister lotnictwa w rządzie Ramsaya MacDonalda (1931–35, pierwszego laburzysty na tym stanowisku!) przeciwstawiał się dramatycznym cięciom w rozbudowie lotnictwa. I przeforsował prace nad radarem, myśliwcami Hurricane i Spitfire oraz bombowcem Wellington, które miały się okazać głównym brytyjskim wkładem w wojnę z III Rzeszą. Mimo to odszedł w niesławie w 1935 r., gdy Hitler ogłosił, że jego Luftwaffe już dorównała brytyjskiej RAF.
Urażony usunięciem z polityki, rozpoczął „prywatną dyplomację” na rzecz poprawy stosunków brytyjsko-niemieckich. W licznych artykułach i książce „My i Niemcy” (1938) bronił niemieckiego rewizjonizmu: remilitaryzacji Nadrenii w 1937 r. i przyłączenia Austrii w marcu 1938 r. W czasie kryzysu sudeckiego we wrześniu 1938 r. jego argumentacja stała się wręcz wykładnią rządowej polityki appeasementu, ugłaskiwania Hitlera.
Nie był jedyny. Podobnie myślał Ian Hamilton, bohater wojny burskiej, czy lord Rothermere, wydawca „Daily Mail”. Duże zrozumienie dla żądań Hitlera miał również laburzystowski „Manchester Guardian”. Ich poglądy na ugodę z Niemcami nie bardzo się różniły od poglądów koterii z Cliveden – jak nazwano rzeczników appeasementu spotykających się w majątku Astorów z premierem Chamberlainem, ministrem spraw zagranicznych lordem Halifaxem czy naczelnym „Timesa” Geoffreyem Dawsonem. Churchill, który w swych artykułach domagał się twardego kursu wobec III Rzeszy, uchodził za podżegacza wojennego.
Monachium było sukcesem i zarazem klęską niemieckiej opcji. Zachodnie demokracje, godząc się na włączenie Sudetów do Rzeszy, poświęciły czechosłowackiego pionka w nadziei, że w ten sposób kupią pokój. Ten handel szybko okazał się błędem moralnym i strategicznym. Hitler już jesienią 1938 r. chciał wojny. Ale gdyby do niej doszło, to być może byłby obalony w wyniku spisku przygotowywanego przez opozycyjnych generałów Wehrmachtu.
Monachijskie ustępstwo nie uratowało pokoju. Natomiast stworzyło precedens do rozbioru następnych krajów, do paktu Hitler-Stalin. Filozofia appeasementu załamała się, gdy Hitler, łamiąc porozumienia z Monachium 15 marca 1939 r., wkroczył do Pragi. Pierwsza reakcja Chamberlaina i jego otoczenia była miałka. Jeszcze raz Hitler zdawał się mieć rację: demokracje nie mają jaj.
Ale się pomylił. Brytyjska opinia publiczna wymusiła zmianę nastawienia. Również gazety, które od lat popierały appeasement, były oburzone na wiarołomstwo Hitlera. 31 marca Chamberlain ogłosił w parlamencie, że w wypadku niemieckiego ataku na Polskę rząd brytyjski udzieli Polsce pomocy.
Gwarancje miały zbożne intencje, ale były naiwne i cyniczne, twierdzi Kershaw. Nadzieja, że odstraszą Hitlera – po dotychczasowych doświadczeniach z nim – była naiwnością. Natomiast cyniczne było udzielenie ich z całą świadomością, że pomoc wojskowa jest nierealna. Celem brytyjskiego blefu było odsunięcie wojny, a nie pomoc dla Polski. Zresztą w następnych miesiącach Londyn nie przeprowadził żadnych rozmów z Paryżem na temat wspólnej akcji zaczepnej w kierunku Renu. Poza tym Chamberlain nadal miał nadzieję na kontynuację polityki dogadywania się z Berlinem kosztem korekty polskiej granicy. Premier uważa – komentował „Times” – że „są sprawy wymagające regulacji”, a Wielka Brytania „nie gwarantuje każdego centymetra polskiego terytorium”.
Gwarancje dla Polski w 1939 r. uwierają anglosaskich historyków i polityków. Pat Buchanan, arcykonserwatywny republikański kandydat na prezydenta USA w latach 90., w polemicznej książce „Churchill, Hitler. Wojna niepotrzebna” wyrąbał wprost, że gwarancje dla Polski i wejście Wielkiej Brytanii do wojny w 1939 r. były błędem. A Churchill swym uporem w 1914 i 1940 r. nie tylko nie uratował Zachodu, ale wręcz spowodował upadek imperium. Trzeba było iść z Hitlerem przeciwko Stalinowi. I nie odrzucać sygnałów Hitlera, który był anglofilem!
Wszystkiemu winien Churchill. Domagając się w marcu 1939 r. gwarancji dla Polski, jedynie zachęcił Warszawę do tępego oporu. Gdyby nie brytyjskie gwarancje – przypuszcza Buchanan – nie byłoby paktu Hitler-Stalin. Polska albo zgodziłaby się na te uzasadnione korekty granicy, albo wojna byłaby lokalna. A w 1940 r. Hitler ruszyłby na ZSRR i załatwiłby komunizm raz na zawsze, co uratowałoby miliony chrześcijan z Europy Środkowo-Wschodniej od stalinowskiej niewoli. Nie byłoby też Holocaustu – fantazjuje niedoszły prezydent USA.
Spór o Churchilla i brytyjską rolę w obu wojnach światowych to spór o narodową tożsamość – pisze Andrew Marr w swej imponującej opowieści „Tworzenie współczesnej Brytanii”: „Czy rzeczywiście powinniśmy byli walczyć? Czy gdybyśmy poszli na ugodę z Hitlerem w 1940 r., to jego reżim nie złagodniałby, stając się autokracją niesięgającą do ludobójstwa? Być może nawet nie doszłoby do Holocaustu. Imperium brytyjskie powoli zmieniałoby się w federację demokratycznych państw, a ponieważ USA stałyby z boku, więc nie doszłoby do zimnej wojny z groźbą nuklearnej zagłady”. Trudno powiedzieć, co by było, gdyby…, odpowiada sobie Marr. Gdyby Anglia w 1940 r. poszła na ugodę z Hitlerem – wy zachowacie imperium, ale my kontrolę Europy kontynentalnej – to nie jest pewne, czy Hitler jednak nie chciałby usunąć Żydów z Europy i czyby dochował umów.
„Na pewno byłby w lepszej sytuacji wyjściowej do pokonania Stalina. Wojna byłaby jeszcze krwawsza, ale całkowite zajęcie europejskiej i azjatyckiej części Rosji przekraczałoby niemieckie siły. Prawdopodobnie też Niemcy pierwsze miałyby bombę atomową. A Wielka Brytania? Chwytając się imperialnej przeszłości, ale pozbawiona rynków zbytu i trwałego wzrostu przemysłowego, staczałaby się od jednego appeasementu do drugiego, stając się państwem wasalnym. Świat byłby zupełnie inaczej podzielony: USA byłyby zajęte sobą, a o resztę rywalizowałyby Rosja, Niemcy i Japonia...”. Wniosek: przy całym horrorze XX w. alternatywne scenariusze byłyby gorsze od tego, który – przy decydującym wpływie Anglików – został zrealizowany.
Pytanie tylko, czy w ogóle był jakiś scenariusz. Antony Beevor w to wątpi. Neville Chamberlain kompletnie nie nadawał się do konfrontacji z prącym do wojny wodzem III Rzeszy. Ale i Hitler nie miał pojęcia o logice brytyjskiego zaangażowania na kontynencie od XVIII w. Nie był w stanie zrozumieć, że zwrot w polityce Chamberlaina „nie miał nic wspólnego z ideologią czy idealizmem. Brytania nie poderwała się, by walczyć z faszyzmem czy antysemityzmem, choć był to potem dobry chwyt brytyjskiej propagandy. Jej motywem była tradycyjna strategia. Wrogie przejęcie Czechosłowacji przez Niemcy ujawniło, że Hitler chce hegemonii w Europie. To było złamanie status quo, czego nawet słaba i niewojownicza Brytania nie mogła zaakceptować. Hitler nie docenił też oburzenia Chamberlaina, że tak brutalnie został w Monachium oszukany”. I dlatego o uznaniu 3 września, że III Rzesza jest w stanie wojny także z Wielką Brytanią, zdecydował ugodowy przez lata rząd Chamberlaina.
Nawet jeśli to było podżyrowanie czeku bez pokrycia, to jednak ten akt zmienił „lokalną kampanię”, która miała bezgłośnie wymazać Polskę i państwa bałtyckie z mapy Europy, w część otwartego konfliktu europejskiego. I choćby za to – niezależnie od późniejszego cynizmu w manewrowaniu kwestią polską – należy się Brytyjczykom respekt. Trzeba też zapamiętać, że przedwojenny appeasement szedł w parze z wysiłkiem zbrojeniowym, na tyle wydajnym, że już w sierpniu 1940 r. Churchill mógł wysłać czołgi dla wzmocnienia armii brytyjskiej w Egipcie. Anglia nie była samotna, miała w zapleczu imperium, mimo ataków niemieckich U-Bootów, ciągłe dostawy surowców i żywności. Import utrzymał się na poziomie przedwojennym, a mięsa i sera nawet wzrósł. Ropa, olej pędny, benzyna lotnicza i smary napływały w bezprecedensowych ilościach. Poza tym ponadpartyjny gabinet wojenny Churchilla był jednym z najbardziej kompetentnych technicznie w dziejach Wielkiej Brytanii i potrafił zmobilizować znakomite zespoły naukowców wydajnie pracujące na potrzeby wojny. Albert Speer, minister Hitlera ds. zbrojeniowych, przyznał po wojnie, że brytyjski przemysł wojenny funkcjonował lepiej niż niemiecki.
Max Hastings w „Piekle rozpętanym” rozbija inny mit: Wielka Brytania nie była w centrum, lecz na peryferiach II wojny światowej. 90 proc. strat w ludziach Wehrmacht poniósł z rąk żołnierzy Armii Czerwonej. To w ZSRR, a nie w Afryce, Włoszech czy Francji, złamana została siła armii niemieckiej. Z kolei straty Armii Czerwonej stanowią aż 65 proc. strat wszystkich armii alianckich, armii chińskiej – 23 proc. Na 60 mln ofiar II wojny, wojskowych i cywilnych, jedna czwarta – 15 mln – to Chińczycy.
II wojna wymaga zupełnie nowego odczytania, wolnego od nacjonalistycznych mitów. Kto dziś pamięta – powtarza Hastings – że Stalin był najpierw sojusznikiem Hitlera i że poza ofiarami terroru nazistowskiego 350 tys. Polaków zginęło z rąk Rosjan czy raczej Sowietów. Kto wie, że w 1941 r. oddziały francuskie zażarcie walczyły z Brytyjczykami w Syrii i na Madagaskarze. Więcej wtedy było Francuzów pod bronią po stronie niemieckiej i Vichy niż w Resistance i u de Gaulle’a.
Po japońskim ataku na Pearl Harbor Churchill powiedział, że teraz cztery piąte ludzkości są po stronie aliantów, ale pominął fakt, że wielu ludzi w brytyjskich koloniach życzyło zwycięstwa państwom Osi. W czasie rozruchów w 1942 r. w Egipcie tłum krzyczał: „Rommel! Rommel”, a Anwar Sadat, późniejszy prezydent Egiptu, który większość wojny spędził w więzieniu za kontakty z niemieckimi agentami, napisał potem wprost: „Naszym głównym wrogiem była Wielka Brytania”.
Historię alternatywną trzeba traktować ostrożnie. Niemniej – uważa Hastings – Hitler w 1940 r. mógł był powalić Wielką Brytanię, wcale nie bombardując angielskich miast. Wystarczyło zająć Maltę i Gibraltar, przecinając ścięgna imperium. Brytyjczycy zadusiliby się we własnym sosie, podczas gdy Rommel goniłby ich wojska na Bliskim Wschodzie. Churchill nie utrzymałby się na stanowisku. A dawni zwolennicy ugody z Niemcami poszliby na kolaborację z nimi.
Tak się jednak nie stało i dla większości alianckich żołnierzy była to słuszna wojna, którą trzeba było wytrwać i przetrwać. Gdy jednak w maju 1945 r. zachodni alianci świętowali Victory Day, to 150 tys. Polaków w mundurach alianckich odmówiono reprezentacji w paradzie zwycięstwa. A w Polsce i na Ukrainie NKWD zaczynało wojnę z antykomunistycznym podziemiem, która trwała jeszcze ponad dwa lata. Dla Polaków – kończy Hastings – ta wojna zakończyła się tak, jak zaczęła. Kolejnym najazdem. Amerykanie i Brytyjczycy wyzwolili połowę Europy od totalitarnej tyranii, lecz zabrakło im woli politycznej i środków militarnych do wyzwolenia 90 mln ludzi, których w Europie Wschodniej pozostawiono Stalinowi. Cena zniszczenia Hitlera była wysoka. Ale światu został oszczędzony o wiele gorszy los, który byłby konsekwencją niemieckiego i japońskiego zwycięstwa.
A niemieckie lobby w Wielkiej Brytanii? Nie miało najmniejszego wpływu na przebieg wojny. W marcu 1939 r. lord Londonderry był tak samo jak Chamberlain oburzony okupacją Pragi i spontanicznie poparł gwarancje dla Polski i wypowiedzenie wojny III Rzeszy. Po czym przestał odgrywać jakąkolwiek rolę w brytyjskiej polityce.
Rudolf Hess, zastępca Hitlera, który w maju 1941 r. poleciał do Szkocji z szaleńczym zamiarem, by poprzez lorda Hamiltona jako eksponenta niemieckiego lobby dotrzeć, poza „kliką Churchilla”, do króla i ugadać niemiecko-brytyjskie porozumienie, nie mógł pojąć, że po przetrzymaniu bitwy o Anglię w 1940 r. to niemieckie lobby nie istnieje. Hitler – jak wynika z wydanego właśnie po polsku „Sekretnego życia Rudolfa Hessa” Stephena Mac Ginty – nosił się jakoby z zamiarem porwania z Hiszpanii księcia Windsoru i przywrócenia go na tron „zza wody”, licząc, że koteria z Cliveden pójdzie za nim. Nie ma na to jednak dowodu. A prominenci z Cliveden uczestniczyli w rządzie wojennym Churchilla. Choć prawdą jest, że Ian Flaming z MI 6 (ten od Bonda) wywiózł Edwarda VIII z Hiszpanii na Bahamy i miał rozkaz go zastrzelić, gdyby cała ekspedycja miała wpaść w ręce Niemców.
W czasie wojny niemieckie lobby w Wielkiej Brytanii nie miało żadnych wpływów. Hitler miał, co prawda, swych kilku prominentnych anglosaskich entuzjastów, jak osławioną Unity Mitford czy Williama Joyce’a, irlandzko-amerykańskiego komentatora niemieckiego radia, nazywanego lordem-szczekaczem. Garstka brytyjskich jeńców wojennych wstąpiła też do Waffen SS. Ale w Londynie czasu wojny niemieckiej opcji nie było.
Przekonali się o tym spiskowcy przeciwko Hitlerowi, Helmut James von Moltke i Adam von Trott zu Solz, gdy szukali poparcia dla ruchu oporu. Nawet oni nie byli partnerami.