W Libanie krew była tania
Zapomniana zbrodnia. 35. rocznica masakry w obozach Sabra i Szatila
Londyńska radiostacja BBC jako pierwsza 18 września 1982 r. powiadomiła świat o rzezi siedmiuset osób w obozach palestyńskich uchodźców Sabra, Szatila i Burdż Albradżna na zachodnich obrzeżach Bejrutu, stolicy Libanu. Zbrodni dokonały uzbrojone milicje maronickiej Falangi, które bez przeszkód dwie doby działały na obszarze kontrolowanym przez armię izraelską. Brytyjski korespondent drżącym głosem opowiadał o niemowlętach zgniecionych podkutymi butami napastników i o rozpaczających, zgwałconych kobietach. Ziemia obozów, twierdził, nasiąkła krwią zastrzelonych Palestyńczyków.
Audycja poszła w eter w święto żydowskiego Nowego Roku, o piątej po południu. Premier Izraela Menachem Begin wrócił o tej porze do domu z nabożeństwa w pobliskiej synagodze. Jego żona Aliza leżała ciężko chora (wkrótce zmarła). Z radia Begin dowiedział się nie tylko o okrucieństwach falangistów, ale także o tym, że wojska izraelskie, bez jego wiedzy, wkroczyły do stolicy Libanu. Fakty te sprawiły, że urodzony w Brześciu Litewskim i wykształcony w Warszawie pierwszy prawicowy szef izraelskiego gabinetu popadł w depresję, która później uniemożliwi mu skuteczne sterowanie rządem. Jego stan psychiczny ukrywano przed opinią publiczną przez wiele miesięcy.
Kilka tygodni wcześniej rząd w Jerozolimie niechętnie uległ naciskom ministra obrony Ariela Szarona. Wymusił on zgodę na przekroczenie północnej rubieży kraju i obsadzenie wojskiem 42-km pasa przygranicznego, z którego Palestyńczycy ostrzeliwali rakietami osiedla w północnej Galilei. O marszu na Bejrut nie było mowy. Zwłaszcza że Arafat, przewodniczący Organizacji Wyzwolenia Palestyny, uciekł już z Libanu i znalazł azyl w Tunisie. Jego pospieszny wyjazd był efektem międzynarodowych rokowań. Wkrótce potem pojawiły się w porcie bejruckim jednostki armii francuskiej i amerykańskiej; ich zadanie było niewykonalne: miały zapobiec dalszemu rozlewowi krwi w kolejnej niekończącej się libańskiej wojnie domowej.