Może to być wynik opętania czytelnika lub/i autora przez współczesność; niemniej jednak wrażenie aktualności narzuca się przy lekturze. Ten zarysowany przez Pleskota obraz podzielonej na pół Polski z epoki zabójstwa z 1922 r. to przecież obraz dzisiejszy. Już wtedy Maria Dąbrowska zapisała, że dokonała „wstrząsającego” dla niej „odkrycia”, że „naród nasz składa się z dwu narodów, które język ust mają wspólny, ale nie język ducha”. Również dziś trudno powstrzymać się przed obserwacją o trwaniu takiego podziału, gdy patrząc dookoła czytamy jednocześnie u Pleskota, jak to jeden z obozów politycznych uznawał siebie za Polskę i tylko siebie za naród, a to, że ktoś z innego obozu został prezydentem, uważał za przypadek czy pomyłkę historii.
Podczas lektury Pleskota przypomniał mi się zapis w dzienniku Jerzego Stuhra, poczyniony przezeń 21 października 2011 r.: „Jedna pani, której nie wybrano do Sejmu, co ona uważa za skandal, bo jest wdową po ofierze smoleńskiej, oświadczyła dziennikarzom: »Rząd PO nie został wybrany przez naród, tylko przez społeczeństwo. Narodem jesteśmy my!«”.
Drugi wątek trwającej historii to pojawianie się kolejnych ludzi nawiedzonych, uznających się za obdarzonych misją dziejową, uważających się za mężów opatrznościowych, z nadzwyczajnie przerośniętym ego. Czasem były to zupełne zera i frustraci (Hitler, Breivik), czasem nie zera i – nie wiadomo dlaczego – też frustraci (Niewiadomski!).
To ludzie wołający, że miniony czas zmarnowano, że trzeba uzyskać prawdziwą wolność, że mnóstwo można by zrobić, gdyby nie złe i ciemne siły. To ludzie wręcz przeinaczający fakty w imię własnej, fanatycznej wizji. To osoby przekonane, że poruszą naród, pokażą, ku czemu to wszystko idzie.