Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Życie codzienne w willi Hössa

Życie codzienne w willi komendanta Oświęcimia

Dom, w którym mieszkał Hoess z rodziną, fotografia z lat 60. Dom, w którym mieszkał Hoess z rodziną, fotografia z lat 60. Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau
Zaledwie 150 m od krematorium, w odebranej polskiej rodzinie willi, mieszkał wraz z żoną i dziećmi komendant oświęcimskiego obozu Rudolf Höss.
Rudolf Hoess (z przodu z prawej) oraz Heinrich Himmler (z przodu z lewej) podczas inspekcji w jednym z zakładów IG Farbenindustrie, sierpień 1942 r.Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau Rudolf Hoess (z przodu z prawej) oraz Heinrich Himmler (z przodu z lewej) podczas inspekcji w jednym z zakładów IG Farbenindustrie, sierpień 1942 r.
Z okien willi Hoessa widać było budynek komendantury obozu w Auschwitz (fot. współczesna)Tomasz Kobylański/Polityka Z okien willi Hoessa widać było budynek komendantury obozu w Auschwitz (fot. współczesna)

Tekst został opublikowany w POLITYCE w styczniu 2013 roku.

We wrześniu 1939 r. starszy sierżant Józef Soja wyruszył na wojnę ze swoją jednostką wojskową, a w maju 1940 r. do opuszczenia rodzinnego domu zmuszona została żona Józefa. Wówczas wprowadził się tu Rudolf Höss. O przystosowaniu willi dla komendanta i jego rodziny wspominał Abraham Frischer, oświęcimski Żyd zatrudniony przy porządkowaniu terenu: „Drogę do willi równaliśmy i posypywaliśmy ceglanym proszkiem, by uzyskać czerwony kolor. Węglem z kopalni wymalowaliśmy »Hakenkreuz«, a wokół zrobiliśmy białe tło. Wyglądało to jak niemiecka flaga. Nakazano nam nawet przywieźć z cmentarza żydowskiego do lagru marmurowe płyty nagrobne. Zrobiono z nich trotuar”.

Rudolf Höss zamieszkał w Oświęcimiu wraz ze swoją żoną Hedwig oraz czwórką dzieci; jesienią 1943 r. rodzina powiększyła się o córkę. Rodzina Hössów będzie tu mieszkała do końca 1944 r., choć sam Höss pełnił funkcję komendanta obozu do listopada 1943 r., kiedy zastąpił go najpierw Arthur Liebehenschel, a potem Richard Baer. Höss był w tym czasie oddelegowany do centrali w Berlinie. Na osobiste polecenie Heinricha Himmlera w maju 1944 r. służbowo wrócił do Auschwitz, by samodzielnie nadzorować akcję zagłady węgierskich Żydów (do lipca 1944 r. zamordowano w obozie jeszcze ponad 400 tys. osób).

Poza rodziną Hössów w willi mieszkały służące oraz krawcowe, bywali tam więźniowie z obozu podczas wykonywania prac na terenie domu komendanta. Aniela Bednarska – polska służąca – wspomina, iż „kręcił się stale po mieszkaniu” niemiecki kapo Karl Böhner, który „przeważnie czyścił buty lub smażył ryby”. Sam Höss był zazdrosny o zażyłość żony z Böhnerem i gdy pewnego razu, wróciwszy niespodziewanie do domu, zastał ich razem, zrobił awanturę. Niemiecki kapo podobno więcej nie pojawiał się już w willi.

Stosunek Hössowej i komendanta do Bednarskiej, wedle jej słów, był pozytywny: „Sam Höss odnosił się lojalnie i do mnie jako pomocy domowej, jak również ogrodników. W dzień swoich urodzin i w większe święta sam zanosił do ogrodu w małym koszyczku jedzenie i częstował ogrodników. Sam wkładał jedzenie do koszyczka dołączając nawet po flaszce piwa”. Kobieta nigdy nie miała wydzielanej określonej ilości jedzenia, dlatego też w konspiracji dzieliła się nim z więźniami. Sprawa wyszła na jaw, gdy pies Hössów wyciągnął spod szafy paczkę z jedzeniem, którą Bednarska tam schowała. Skończyło się to zwolnieniem kobiety z pracy.

O nastawieniu żony komendanta do osób pracujących w willi wspomina także jedna z dwóch słowackich Żydówek pracujących jako krawcowe u Hössów – Marta Minarikova: „Któregoś dnia usiadła u nas w mansardzie, przyglądając się jakiś czas w milczeniu naszej robocie. Potem nagle powiedziała: Pracujecie szybko i dobrze. Jak to jest? Przecież wszyscy Żydzi to pasożyty i oszuści, a Żydówki nic innego nie robiły, tylko wysiadywały w kawiarniach. Gdzie wy nauczyłyście się tak pracować?”. Wedle Stanisława Dubiela – ogrodnika w domu Hössów – żona komendanta o Żydach wyrażała się, że „muszą zniknąć z kuli ziemskiej”.

W latach 1941–42 komando złożone ze 150 osób porządkowało i rozbudowywało przydomowy ogród. Stał się on chlubą komendantowej. Stanisław Głowa wspominał: „Ogród ten to bajka. Ogromna przestrzeń pod szkłem. Mnóstwo róż. Stąd w okresie Bożego Narodzenia wysyłano kwiaty do Berchtesgaden dla Hitlera i Ewy Braun. W szklarni tej umieszczone miały być sejfy, gdzie przechowywano całe kolie brylantów, sporządzanych przez brylanciarzy Żydów belgijskich dla Hössów i innych dygnitarzy”. Höss zażyczył sobie do ogrodu fontannę, z której woda opadałaby w kształcie swastyki. Więźniowi, który miał ją wykonać, nie udało się tego zrobić, za co został dotkliwie pobity przez kapo.

U Hössów pracowało w charakterze ogrodników dwóch więźniów: Roman Kwiatkowski oraz Bronisław Jaroń, a później także wspomniany już Stanisław Dubiel, który po przejściu do pracy u komendanta został nie tylko ogrodnikiem, ale prawą ręką Hedwig Höss. Mężczyzna na jej polecenie musiał zdobywać różnego rodzaju produkty na potrzeby domu. W wiele udało mu się zaopatrzyć w magazynie żywnościowym, gdzie składano towary odebrane przybyłym w masowych transportach Żydom. Wedle słów mężczyzny Hössowa „produktami tymi nie tylko prowadziła własną kuchnię, ale w części wysyłała swoim krewnym w Niemczech”. Wiele było potrzebnych na organizowane w domu Hössa przyjęcia dla niemieckich dygnitarzy.

Odbywały się one średnio dwa razy w miesiącu, chociaż sam Höss nie przepadał za życiem towarzyskim. U Hössów dwukrotnie gościł Heinrich Himmler, do którego dzieci komendanta zwracały się per wujek Heini. Dubiel wspomina, iż po pierwszej wizycie Himmlera w Oświęcimiu, w marcu 1941 r., na ścianach domu komendanta zawisły zdjęcia z tejże wizyty.

Komendant wielokrotnie korzystał z usług więźniów pracujących w komandach rzemieślniczych. Wytwarzali oni dla niego liczne przedmioty, jak np. żyrandole z pergaminu sprowadzonego z Afryki, obciągane skórą abażury, przyrządy do obcinania cygar. Przedmioty te miały mieć ornamentykę starogermańską, którą komendant sobie wyjątkowo upodobał. Dzięki pracy więźniów dom Hössów nabierał coraz większego przepychu. W znacznym stopniu nastąpiło to po pierwszej wizycie Himmlera, kiedy to Reichsführer SS miał zalecić Hössowi nadanie budynkowi większej reprezentacyjności.

Mieczysław Kościelniak, malarz (podczas swojego pobytu w KL Auschwitz wykonał ponad trzysta prac przedstawiających portrety i życie codzienne więźniów), wspominał sytuację z jesieni 1941 r., gdy zaprowadzono go do willi Hössa. Komendant wyjaśnił, iż chciałby się do niego – jako do artysty – zwrócić z prośbą o pomoc w ocenie wartości dzieł sztuki, które zgromadził u siebie w domu. Kościelniak powiedział, iż może być w tej kwestii niekompetentny, gdyż każdy ma swój gust, a on sam może mieć gust polski, na co Höss miał odpowiedzieć: „sztuka ma wartość i walory ponadnarodowe”. Polak ułożył obrazy i grafiki wedle swojego własnego zdania co do ich wartości i poziomu. Po wojnie wspominał, że wśród nich było wiele wybitnych dzieł, z czego większość na pewno pochodziła z okolicznych polskich dworków.

Więźniowie zapewniali także rodzinie komendanta i jego gościom przeżycia kulturalne na najwyższym poziomie – w każdą niedzielę w godzinach popołudniowych obozowa orkiestra grywała koncerty na placu pomiędzy willą komendanta a budynkiem krematorium. Jeden z członków obozowej orkiestry Adam Kopyciński wspominał: „Makabrycznym przeżyciem był dla nas koncert pod willą Hössa, gdy w odległości około 100 metrów od nas komin krematoryjny wyrzucał z siebie słodkawy swąd spalonych zwłok. Do dziś pamiętam, jak w czasie jednego koncertu kolega Dulin głośno powiedział »nieboszczyki śmierdzą«. Tenże Dulin następnego dnia był nieboszczykiem”.

Kilkaset metrów od willi, za drutami obozu, pierwsze skrzypce odgrywała już tylko śmierć. Mimo to komendantowej na tyle spodobało się pełne luksusu życie w Oświęcimiu, że zechciała tu pozostać do końca swoich dni. Zwykła mówić: „Tu żyć i tu umierać”.

Dzieci Hössów miały w Oświęcimiu swojego wychowawcę, kąpały się w rzece Sole oraz w przydomowym basenie, a więźniowie zapewniali im zabawki. Przedwojenny pilot wojskowy por. Jerzy Radwanek zbudował samolot dla najstarszego syna komendanta – Klausa. Stolarze pomogli więźniowi w zrobieniu wszystkich potrzebnych części, a on sam zdobył silniczki, dzięki którym śmigła samolotu mogły się kręcić. „Kiedy ten samolot był już prawie na ukończeniu, Klaus przyjechał na koniu (…) zobaczył ten samolot, nawet pochwalił, że ładnie wygląda”.

Klaus był największym łobuzem spośród dzieci Hössa. Wedle już przywoływanej Bednarskiej wszystkie dzieci komendanta były spokojne, jednak Klausa wspominała jako „wielkiego nieuka, który nie miał do niczego zamiłowania”. Chłopiec był członkiem Hitlerjugend, a sam często bawił się w esesmana. Bywało, że strzelał z procy lub wiatrówki do więźniów. Krawcowa w domu Hössów Janina Szczurek wspomina także wydarzenie, gdy przyszły do niej dzieci komendanta, prosząc o uszycie im oznak takich samych jak oznaczenia więźniów: „Klaus nałożył na rękaw opaskę kapo, pozostałym dzieciom przyszyłam do ubrania kolorowe trójkąty. Zadowolone dzieci, biegając po ogrodzie napotkały ojca, który pozrywał im oznaczenia i wprowadził do domu”.

Wedle Rudolfa Hössa, z poślubioną w 1929 r. Hedwig „uzupełniali się pod każdym względem”; jednak po wojnie wyznał, iż w czasie pobytu w Oświęcimiu rzadko mieli ochotę na stosunki seksualne. Na małżeństwo Hössów cieniem położyła się nie tylko wcześniej wspomniana znajomość żony komendanta z kapo Böhnerem, ale również – a może nawet przede wszystkim – romans Rudolfa Hössa. Wedle powojennych zeznań więźniarki Eleonory Hodys, komendant Höss miał być z nią w zażyłych stosunkach.

Hodys trafiła do domu Hössów jako pracownica, która miała wykonywać prace hafciarskie. Komendant, do tej pory nie mając prawie w ogóle kontaktu z więźniarkami, od samego początku zatroszczył się o specjalne traktowanie Hodys. Wedle jej zeznań Höss miał nawet zlecić urządzenie dla niej oddzielnego pokoiku w bloku nr 4, który mógł być wyposażony w meble i dywany, a w sobotę dostawała urlop i mogła poruszać się swobodnie po mieście. W maju 1942 r. Höss miał podejść do kobiety i pocałować ją: „Byłam zaskoczona i przestraszona, uciekłam mu i zamknęłam się w toalecie”.

Gdy we wrześniu tego samego roku Höss podczas przejażdżki spadł z konia i trafił do szpitala w Mikołowie, Hedwig Höss, mając już pewne podejrzenia co do romansu męża, skorzystała z okazji i wypowiedziała więźniarce pracę oraz wydała polecenie, by kobietę wysłać do karnej kompanii za „niedyskrecję w domu komendanta”. Po powrocie ze szpitala Höss interweniował w tej sprawie i przeniósł Hodys do aresztu dla esesmanów, który znajdował się w piwnicach budynku komendantury. Sam komendant miał tam potajemnie odwiedzać kobietę; obiecując jej zwolnienie z obozu i „ładny dom nieopodal”, miał z nią stosunek seksualny. Gdy okazało się, że Hodys jest w ciąży, Höss podobno już więcej się u niej nie pojawił. Wedle zeznań więźniarki, w obozie kobiecym w Birkenau zmuszono ją do poddania się aborcji. Należy jednak podkreślić, iż w sprawie romansu Hössa z Hodys nadal jest wiele niejasności i do wielu informacji, które kobieta podała w swoich zeznaniach, trzeba podchodzić z dużym sceptycyzmem.

Pod koniec 1944 r. w obliczu zbliżającego się do Oświęcimia frontu rodzina Hössa wyjechała do Ravensbrück, gdzie zamieszkała w bezpośrednim sąsiedztwie tamtejszego obozu koncentracyjnego. Dubiel wspomina, że gdy Hössowie opuszczali Oświęcim, „potrzebne były cztery wagony kolejowe na zabranie ich rzeczy”. Po wyzwoleniu Auschwitz przez wojska sowieckie w styczniu 1945 r., Andrzej Zaorski, wówczas student medycyny, później lekarz, brał udział w akcji pomocy więźniom organizowanej przez Polski Czerwony Krzyż. Znalazł wówczas w gabinecie Hössa książkę na temat obserwacji ptaków na terenie obozu, w której niemiecki esesman, z wykształcenia ornitolog, dziękował komendantowi (niewymienionemu z nazwiska) za umożliwienie prowadzenia badań. – Wywarł na mnie wstrząsające wrażenie fakt, iż w obozie śmierci można było chodzić pomiędzy umierającymi ludźmi i oglądać w górze ptaki na drzewach, a równocześnie nie widzieć, co się dookoła dzieje.

Kilkanaście dni później do willi powrócili jej prawowici właściciele – rodzina Sojów. Po opuszczeniu willi przez Hössa i jego rodzinę znajdowało się tam najprawdopodobniej biuro lub stacja nadawcza, na co wskazywały liczne przewody telefoniczne. Ponadto w obejściu nie było nic poza kilkoma taboretami oraz blaszanymi miskami z napisami SS, które walały się po kątach. „Rosjanie w pokojach przetrzymywali konie, gdyż podłogi zanieczyszczone były licznymi odchodami zwierzęcymi, a parkiety częściowo porysowane”wspominała w 1998 r. córka sierżanta Soi. Jedyną rzeczą, która sprawiła na 9-letniej po wojnie dziewczynce niesamowite wrażenie, był „pięknie utrzymany ogród, ze wspaniałą jak potem na wiosnę się okazało roślinnością”.

Rodzina Sojów mieszkała w domu do 1972 r., kiedy odsprzedała budynek rodzinie Jurczaków; jest on ich własnością po dzień dzisiejszy. Wspomina 78-letnia Zofia Jurczak – synowa Stanisława i Anny Jurczaków: – Gdy mieliśmy tu zamieszkać, nie byłam do końca przekonana… Sylwia Jurczak, żona Pawła, wnuka Zofii: – Ja mieszkam tutaj od dwóch lat i nadal staram się nie patrzeć przez okno naszego pokoju na poddaszu, skąd widać budynek komendantury. Paweł, 29-latek, całe swoje życie spędził tutaj i nie zamierza nigdzie się wyprowadzać. Pokazuje trawnik naprzeciw komendantury, gdzie jako mały chłopiec grał w piłkę. W dzieciństwie wraz z kolegami, tak jak i dzieci komendanta Hössa w czasie wojny, chodzili kąpać się w Sole. – Swego czasu wielu oświęcimian chodziło kąpać się „na willę Hössa”. Wynikało to z faktu, że właśnie na wysokości byłego domu komendanta obozu Soła jest nieco głębsza – mówi.

Dwa lata temu, we wrześniu 2010 r., tereny byłego obozu odwiedził wnuk Rudolfa Hössa – Rainer Höss. Jak wspominał w kręconym wówczas z jego udziałem filmie dokumentalnym „Hitler’s Children”: „z powodu nazwiska w szkole nie pozwalano mi na wycieczki do Auschwitz”. Postanowił jednak odwiedzić to miejsce, gdyż – jak mówił podczas spotkania z żydowską młodzieżą: – „chciał zobaczyć horror, który jego dziadek tutaj nakręcił”. Za zgodą Jurczaków odwiedził także dom, w którym podczas wojny mieszkał dziadek.

Rainer Höss przywiózł ze sobą unikatowe zdjęcia rodziny komendanta z czasów wojny. Na fotografiach widać dzieci w basenie oraz jeżdżące w zrobionych przez więźniów samochodzikach, w samolociku siedzi jego ojciec – Hans-Jürgen. Rainer mówi w filmie o tych zdjęciach: „Perfekcyjna scena rodzinnej idylli”, po czym dodaje: „Zawsze staram się sobie wyobrazić, jak każdego ranka on [Rudolf Höss] zakłada mundur, zaciąga pas, wkłada za niego pistolet. Całuje żonę w jeden policzek, całuje w drugi: – Idę właśnie zabić kilka tysięcy ludzi. Spotkamy się po pracy na kawie lub obiedzie. A jutro pojedziemy z dziećmi na wycieczkę”.

Skany zdjęć Rainer Höss przekazał archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, jednak bez praw do ich udostępniania i publikacji.

Polityka 03.2013 (2891) z dnia 15.01.2013; Historia; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie codzienne w willi Hössa"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama