Muzea wojska są wszędzie jednym z fundamentów patriotyzmu militarnego i narodowej krzepy. Mają – jak w londyńskim Imperial War Museum – pokazywać chwałę własnego oręża. A klęski – jak Waterloo w paryskim Musée de l’Armée – bagatelizować albo – jak w Muzeum Powstania Warszawskiego – obracać w moralne zwycięstwa. Niemcy natomiast mają kłopot ze swoją historią militarną. Nie bardzo wypada im się szczycić wygranymi wojnami z Austrią w 1866 r., Francją w 1870 r., Polską w 1939 r. I absurdem byłaby zamiana klęsk 1918 r. czy 1945 r. w moralne zwycięstwa. I właśnie dlatego koncepcja drezdeńskiego Muzeum Wojskowości – znajdującego się pod opieką Bundeswehry – jest tak ciekawa.
Gmach dawnego saskiego Arsenału (z 1874 r.), który już w III Rzeszy służył za muzeum wojska, został przebudowany według pomysłu Daniela Libeskinda, architekta Muzeum Żydowskiego w Berlinie. Powiedział on, że „niemieckie muzeum wojska nie może być jedynie składem broni; musi pokazywać trudną przeszłość kraju”. Drezdeńczyków początkowo drażniło pokancerowanie okazałego budynku. Libeskind przełamał neoklasycystyczny patos wnętrz zimnymi krzywiznami z betonu i cegieł. Nowym pawilonem niczym taranem rozsadził bryłę Arsenału. Ostrze tarana wskazuje na boisko w dzielnicy Ostragehege, nad którym w nocy 13 lutego 1945 r. zapłonęły brytyjskie flary oznaczając cel bombardowania. Fasadę przeciął niczym tasakiem. Boki klina ustawił pod kątem, pod jakim padały alianckie bomby, od których zginęło 30 tys. drezdeńczyków. Aby nie zacierać przyczyn i skutków II wojny, w reprezentacyjnej dobudówce umieszczono pogruchotane chodniki z miast bombardowanych przez Luftwaffe, również z polskiego Wielunia.
W Dreźnie – mówi historyk Matthias Neutzner – pamięć II wojny zwykle ogranicza się do bombardowania tego miasta.