Prawdziwą popularność graffiti zyskało wraz z pojawieniem się farb w spreju, ale sam proceder jest tak stary jak mury. W zasadzie jeszcze starszy, bo zaczęło się w pradziejach, od bazgrania po skałach i ścianach jaskiń. Kiedyś jednak wymagał więcej zachodu, za to nie wzbudzał aż takiej niechęci.
Przykład to gotycka katedra w Norwich w hrabstwie Norfolk w Anglii. Budowano ją ponad trzy wieki. Wierni od XV do XVIII w. pieczołowicie „ozdabiali” jej ściany na własną rękę. Pozostawione przez nich graffiti badane są w ramach projektu Norfolk Medieval Graffiti Survey. Proceder ten musiał być legalny, bo niektóre z napisów są wyryte tak głęboko, że musiano nad nimi pracować dłuższy czas, czego nie dało się robić w tajemnicy. Najwyraźniej duchowni nie widzieli nic zdrożnego w tym, że ludzie wykorzystywali ściany katedry jak „tablicę ogłoszeń”.
Wśród graffiti, wyrażających różne przemyślenia i życzenia, są przedstawienia statków, zwierząt, ludzi i budynków, a także imiona i modlitwy. Ciekawe są rzędy imion zapisanych do góry nogami. Początkowo myślano, że wyryto je na blokach jeszcze przed budową katedry, ale kierownik projektu Matthew Champion twierdzi, że imię napisane do góry nogami, podobnie jak pisane wspak, to rodzaj klątwy rzuconej na właściciela imienia. Graffiti w Norwich nie tylko zdradzają sposób myślenia i marzenia ówczesnych mieszkańców miasta, ale też pokazują, że dzisiejsze pojęcie katedry różni się od tego, jak ją traktowano w niedalekiej jeszcze przeszłości.
Szacunek dla graffiti
To nie pierwszy nowatorski projekt Brytyjczyków. Kilka lat temu archeolog John Schofield z University of Bristol zajmował się badaniem współczesnych graffiti. Dotarł na pustynię w Newadzie, na miejsce, gdzie w latach 1983–2000 zbierali się przeciwnicy prób broni jądrowych. Na ścianach tunelu pod Highway 95 zostawili oni mnóstwo pacyfistycznych graffiti. Ich analiza, zdaniem Schofielda, nie różni się od badania sztuki jaskiniowej, a wyniki działań aktywistów warto rejestrować, bo lada moment znikną i o nich zapomnimy, a to przecież ważny ślad pewnego społeczno-politycznego ruchu.
Naukowcy z innych krajów nie poświęcają graffiti zbyt wiele uwagi. Nie wszędzie też jest ich aż tak dużo. Być może pisanie po ścianach kościołów nie było w Polsce tak popularne ze względu na wysoki stopień analfabetyzmu, możliwe jest też, że graffiti kryją się pod położonymi w późniejszych okresach tynkami. Konserwatorzy zabytków natrafiają w trakcie renowacji kościołów na stare napisy i rysunki, ale często są one zamalowywane, jako elementy niepożądane i nienależące do pierwotnego wystroju świątyni.
Scenki ze świńskiej groty
Naukowa definicja graffiti różni się od przyjętego dziś powszechnie pojęcia tego zjawiska i to nie tylko dlatego, że zapominamy o poprawności gramatycznej rzeczownika (l. poj. to graffito). Po pierwsze, dla archeologów graffiti to tylko wyryte napisy, bo te namalowane zwą dipinti, po drugie, graffiti i dipinti to inskrypcje wtórnie wykonane na wszystkich powierzchniach twardych, a zatem na murach czy skałach, ale też na ceramice, przedmiotach czy rzeźbach.
Ważnym elementem definicji jest założenie, że graffiti i dipinti są tworami jednej osoby, w przeciwieństwie do oficjalnych inskrypcji, do których powstania przyczynił się obmyślający tekst redaktor oraz wykuwający je rzemieślnik. Ta ostatnia kategoryzacja dotyczy tekstów, bo z przedstawieniami figuralnymi, szczególnie tymi o wysokich walorach artystycznych, jest większy kłopot. No bo kiedy graffito, wykonane przez artystę, staje się sztuką? Dobrym przykładem są pradziejowe malowidła i ryty naskalne – podczas gdy przywykliśmy do nazywania tych pierwszych sztuką, te drugie łatwiej nam zaliczyć do kategorii graffiti.
Nad Nilem drapano po skałach na długo przed pierwszymi faraonami, a graffiti tekstowe pojawiły się wraz z pismem, ok. 5 tys. lat temu. – Nie zawsze łatwo rozróżnić graffito od reliefu, szczególnie w przypadku półoficjalnych inskrypcji kutych w skałach przez członków ekspedycji, gdzie nie wiadomo, czy miały jednego autora – tłumaczy dr Sławomir Rzepka, egiptolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Najbardziej znane są sprośne scenki z tzw. świńskiej groty (w jednej z nich niektórzy dopatrują się karykatury królowej Hatszepsut współżyjącej z kochankiem), ale tematyka erotyczna nie dominowała. Wśród 4 tys. hieroglificznych graffiti na skałach w Tebach aż 90 proc. to same imiona. Napisy są zazwyczaj lakoniczne i niechlujne, więc badacze mają kłopoty z ich odczytaniem, ale tam, gdzie nie ma innych tekstów, bywają przydatne.
– Chociażby uboga w teksty XXI dynastia (XI–X w. p.n.e.), kiedy kapłani, chcąc chronić pochówki faraonów przed rabusiami, przenosili ich mumie do skrytek – tłumaczy dr Rzepka. – Kapłan Butehamon i jego synowie pozostawili po sobie 140 inskrypcji. Dzięki nim nie tylko poznajemy koneksje rodzinne, lecz także śledzimy odwiedzane przez nich skalne zakamarki, w których być może mieli umieścić kolejne tajne skrytki.
Napisy popisy
Egipt to też kolebka tzw. graffiti pielgrzymich, umieszczanych w świątyniach. Na dachu świątyni boga Amona w Chonsu niepiśmienni wierni zostawiali obrysy stóp, bardziej wykształceni umieszczali inwokacje do bogów. Ale moda na podpisywanie się w miejscach świętych nabrała tempa w czasach grecko-rzymskich i stała się powszechna w czasach chrześcijańskich. W późnym antyku nieznana wcześniej praktyka znad Nilu trafiła do Europy.
Prof. Adam Łajtar, epigrafik z Instytutu Archeologii UW, największy zespół graffiti pielgrzymich badał w średniowiecznym kościele w Banganarti w Sudanie. Między 1250 a 1350 r. Nubijczycy podkreślali swoją wiarę i umiejętność pisania, podpisując się na murach tej świątyni. – To odpowiednik „tablicy ogłoszeń” z katedry w Norwich – mówi badacz. W Banganarti zazwyczaj używano prostej formuły „ja NN napisałem”, czasami tylko pojawiała się inwokacja do świętych (zwłaszcza archanioła Rafała, którego uważa się za patrona kościoła). Mimo to można z tego wyczytać, jakie były wówczas strategie językowe. W Makurii (tak nazywało się istniejące tu w średniowieczu chrześcijańskie państwo) posługiwano się staronubijskim, greką oraz koptyjskim, więc wiele inskrypcji pisano częściowo w jednym, a częściowo w innym języku. Natomiast o preferencjach kulturowych mówi wybór imion – czy to chrześcijańskich, czy to nubijskich. – Można też badać poziom piśmienności mas, choć podejrzewam, że nie wszystkie graffiti pielgrzymi wykonali własnoręcznie – tłumaczy prof. Łajtar. – W kościele mógł być ktoś, kto pisał za niepiśmiennych, a większości zależało na pozostawieniu inskrypcji, wierzono bowiem, że będzie się ona stale modliła w imieniu autora.
Pompeje w hasłach
Do rozkwitu „grafficiarstwa” doszło jednak w europejskich miastach antycznych. Tematyka grecko-rzymskich graffiti przypomina współczesną, dowodząc, że ponad dwa tysiące lat temu ulica żyła tym samym co dziś. W miastach prawie nie ma modlitw do bogów, jest natomiast mnóstwo wulgarnych rysunków i tekstów erotycznych, przekleństw i złorzeczeń oraz haseł sportowych, pisanych przez kibiców. Sporo jest też napisów o charakterze politycznym. Co prawda w starożytności duży fallus w stanie erekcji był symbolem płodności i namalowany przy wejściu do domu miał mu zapewnić szczęście, ale z pewnością nie każdy bohomaz na ścianach antycznych domów miał taką nobliwą funkcję.
Jak wyglądały rzymskie miasta, dają pewne wyobrażenie Pompeje. Dzięki warstwie popiołów zachowały się tam nie tylko graffiti, ale też ok. 2 tys. dipinti. Ponieważ tuż przed wybuchem Wezuwiusza 24 sierpnia 79 r. przygotowywano się do wyborów municypalnych, na ulicach trwała kampania wyborcza – kandydaci na urzędników wielkimi literami prezentowali swoje zalety, korporacje zawodowe i religijne werbowały potencjalnych wyborców. – Z pewnością po wyborach wszystkie te „plakaty wyborcze” zamalowywano, bo urzędników wybierano co roku, więc trzeba było robić przestrzeń dla nowej kampanii – mówi prof. Łajtar.
Antyczne miasta były zatem potwornie pobazgrane. Nawet jeśli nie pisano na świątyniach, to nie oszczędzano ścian domów prywatnych i publicznych, jak portyki, bazyliki, teatry, amfiteatry czy cyrki. Pisano w miejscach publicznych, bo w tym procederze nie chodziło o to, by pisać coś w tajemnicy; pozostawiony napis lub rysunek miał wtedy sens, gdy ktoś go przeczytał. Chodziło o to, by publicznie dać upust erotycznym frustracjom i marzeniom, podzielić się dobrym żartem, sportowymi emocjami czy politycznymi preferencjami.
Tu byłem – archeolog
Dużą liczbę i różnorodność greckich i łacińskich graffiti oraz dipinti badacze łączą z rozpowszechnieniem w antyku umiejętności pisania. Są wśród nich nawet teksty dłuższe. – Dzieje graffiti antycznych zaczynają się w VIII w. p.n.e. od wiersza w heksametrze na naczyniu z wyspy Ischia. Inskrypcji literackich jest więcej, bo wszystkie osoby piśmienne uczyły się czytać i pisać na Homerze. Znając go na pamięć, często cytowały fragmenty jako souvenir z czasów szkoły. Dlatego antyczne graffiti to kapitalne źródło do badania ewolucji pisma i poziomu jego znajomości wśród zwykłych ludzi – mówi prof. Łajtar.
Można powiedzieć, że starożytni, pisząc po ścianach, chwalili się umiejętnością pisania. Do dziś zresztą można dopatrzyć się podobnej dumy – w końcu współczesne graffiti są często po angielsku, mają więc odbiorcom pokazać, że ich autorzy biegle nim władają.
Żadne dokumenty nie wskazują, że antyczni skarżyli się na graffiti, nikt zatem nie próbował administracyjnie zabraniać pisania po murach. I to nawet zabytkowych. Już podróżujący po Egipcie Grecy i Rzymianie wydrapywali na faraońskich monumentach swoje imiona. Graffiti turystyczne przez wieki nie były uznawane za coś nieetycznego. Jeszcze w XIX w. na świątyniach i w grobowcach wydrapywali je turyści z wyższych sfer, myśliciele i naukowcy. Egiptolog Giovani Battista Belzoni podpisał się na kilku egipskich zabytkach, m.in. na ścianie komnaty grobowej piramidy faraona Chefrena. Dziś ten proceder uważany jest za barbarzyństwo, ale potępiane jest też pisanie po murach miejskich. Niektórzy akceptują graffiti jako formę wyrazu artystycznych, politycznych lub społecznych treści i zafascynowani śledzą takie zjawiska kulturowo-społeczne jak fenomen Józefa Tkaczuka, nazwany przez socjologów wirusem społecznym. Ponieważ jednak większość współczesnych graffiti należy do kategorii dipinti, są małe szanse, by zachowały się dla przyszłych pokoleń, które będą zgłębiały historyczne zachowania kulturowe. A zatem ci, którzy uważają, że coś jest warte uwiecznienia, niech szybko robią zdjęcie. Nigdy nie wiadomo, kiedy przeciwnicy pobazgranych murów każą je wyczyścić.