Zadry gazdów
Rozmowa z Wojciechem Szatkowskim, autorem książki „Goralenvolk. Historia zdrady”
Wiesław Władyka: – Długo dorastał pan do tej książki? W końcu jest to opowieść o zdradzie pana dziadka, jednego z liderów Goralenvolku.
Wojciech Szatkowski: – Rzeczywiście, dorastałem. Pierwszą próbą zmierzenia się z tym wyzwaniem było napisanie na Uniwersytecie Jagiellońskim pracy magisterskiej o Goralenvolku. Potem wróciłem do Zakopanego i po latach postanowiłem swoją pracę rozwinąć, sięgnąłem po nowe źródła i przekazy, znalazłem wydawcę. Myślałem, że swoją książką wywołam jakąś dyskusję.
To dorastanie to nie tylko usprawnianie warsztatu, ale chyba przede wszystkim skonfrontowanie się z bagażem emocjonalnym i moralnym, jakie stało się doświadczeniem pana rodziny?
Przede wszystkim. Jakoś przecież musiałem zmierzyć się z historią własnej rodziny, z osobą własnego dziadka, który był nazywany – zresztą słusznie – mózgiem akcji góralskiej, czyli Goralenvolku.
Pan niejako w imieniu rodziny chciał dotrzeć do prawdy?
Wystąpił tu splot wielu okoliczności. Zawsze pasjonowałem się historią, zająłem się nią zawodowo, więc mogłem mieć przynajmniej nadzieję, że profesjonalnie dam sobie radę, a jak to było z moim dziadkiem, chciałem po prostu wiedzieć. Rodzina z pewnym dystansem obserwowała moją pracę, trochę oczywiście zaniepokojona, ale też jednak ufna, że dam radę, że udźwignę. Mój ojciec Jan Szatkowski i jego siostra Zofia, czyli dzieci Henryka, mieli najtrudniej, wystawieni byli na najcięższą próbę.
Takie rozliczanie dziadka jest próbą wyzwolenia się z traumy rodzinnej?
Trauma była w całej rodzinie Szatkowskich, w rodzinie Krzeptowskich, w ogóle tak naprawdę w całym Zakopanem czy na Podhalu. Goralenvolk to nie był i nie jest temat lubiany, najchętniej pomija się go milczeniem.