Jeszcze na początku lat 80. wielu wrodzonych wad serca u dzieci w Polsce nie operowano. Dziś większość wad rozpoznaje się i leczy w okresie życia płodowego lub operuje w odpowiednim czasie po narodzinach. Wówczas chore dzieci miały znikome szanse na przeżycie, a wiele – żadnych. Zapóźnienie kardiologii dziecięcej – mówi prof. Marian Zembala, znany kardiochirurg – związane było m.in. z brakiem kontaktów z ośrodkami leczącymi te wady na świecie oraz z niedostatkiem środków na zakup sprzętu i aparatury medycznej. Bo lekarzy zawsze mieliśmy wielu zdolnych.
Urszuli Gabryszewskiej, matce półrocznego Piotra, kiedy zgłosiła się do Centrum Zdrowia Dziecka, powiedziano, że na razie operować go nie można. Niech zostanie w szpitalu, aż takie operacje będą w Polsce wykonywane. Ale matka oświadczyła, że jeśli syn ma umierać, to w domu. Zabrała dziecko ze szpitala. Było wciąż na granicy życia i śmierci, z nawracającymi zapaleniami płuc. Ale ratunek nadszedł. 6-miesięczny Piotr został zakwalifikowany do operacji w Holandii.
Szlachetne przedsięwzięcie
Wszystko zaczęło się od przypadku. Młody lekarz Marian Zembala szkolił się w szpitalu w Utrechcie. W nagrodę za często brane dyżury, także w weekendy, otrzymał zgodę na dodatkowy staż w Szpitalu Uniwersyteckim Królowej Wilhelminy, gdzie ciężkie wady wrodzone u dzieci operował François Hitchcock, uczeń słynnego prof. Christiaana Barnarda, który pierwszy na świecie przeszczepił serce. Polski lekarz chciał popatrzeć, jak Hitchcock to robi.
Któregoś dnia grupa dzieci z Indonezji, które miały być operowane charytatywnie, nie przyjechała do szpitala.