Jedni twierdzą, że I wojna światowa była nieunikniona, drudzy, że była wypadkiem przy pracy. Z wywodami, że nasza rewolucja 1989 r. była porównywalna z francuską w 1789 r. i rosyjską w 1917 r., sąsiadują równie żarliwe, że to była tylko inscenizacja tajnych służb, by realną władzę utrzymali beneficjenci dawnego, stalinowskiego ustroju. Bestsellerami są zarówno książki o tym, że 1939 r. to dla nas powód do dumy, bo Polska jako pierwsza przeciwstawiła się Hitlerowi i uruchomiła lawinę, która zakończyła się klęską III Rzeszy, jak i książki dowodzące, że jest dokładnie odwrotnie, bo trzeba było iść z Hitlerem na Moskwę.
No i warszawski rok 1944. Z jednej strony Muzeum Powstania Warszawskiego, harcerskie capstrzyki, inscenizacje radosnej strzelaniny i dziarskiego przedzierania się kanałami. A z drugiej najnowszy bestseller naszej prawicy: „Obłęd 44” Piotra Zychowicza – pamflet już nie tylko na decyzję o rozpoczęciu powstania, ale wręcz na „zamach stanu” dokonany w AK, na Mikołajczyka (…) za głupotę i faktyczną kolaborację ze Stalinem, na bufonadę Andersa, który pod Monte Cassino niepotrzebnie wykrwawił uratowanych z gułagu kresowych żołnierzy, i w ogóle na całą strategię rządu londyńskiego – wobec Stalina, Churchilla i Hitlera.
Wszystko trzeba było robić inaczej – tłumaczy redaktor naczelny prawicowego miesięcznika „Historia do Rzeczy”…
Cały artykuł Adama Krzemińskiego w aktualnym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej.