[Tekst ukazał się 11 lutego 1989 roku (POLITYKA nr 6/1658)]
W minionym tygodniu najważniejszą osobą związaną z okrągłym stołem nie wydawał się przewodniczący ani generał, sekretarz, ani ksiądz biskup, ale pani Płachecka z działu gospodarczego URM-u. Pani Płachecka z trudem znosiła ciężar odpowiedzialności za gastronomiczną stronę obrad i z wyjątkową niechęcią przyjmowała zmieniające się komunikaty: kawa w przerwie, ciasta, soki w pierwszej wersji, czy „obiad roboczy” w drugiej? Jeśli obiad roboczy nie w poniedziałek, to skąd wziąć kucharzy i kelnerów na wtorek? Kucharze, kelnerzy, również pani Płachecka, „muszą mieć awizo”, bo tu nie podaje byle kto i nie może gotować pierwszy lepszy. Kucharze mają swój harmonogram, kelnerów wziąć już mógł na wtorek Wilanów, a jeśli w gazetach ukaże się, że szykowano obiad, a obiadu nie będzie?
Warkotowi, który wydawała z siebie pani Płachecka z działu gospodarczego, wtórował w salonach URM-u w piątek szum froterek, jeżdżących po parkietach do połysku, „normalnie jak przed każdym przyjęciem”, a w powietrzu wisiał zapach pasty do podłóg Agata.
Trzeba podjąć temat
Stół zjechał na Krakowskie Przedmieście w środę. Towarzyszył mu z fabryki Mebli w Henrykowie przy ulicy Czarodzieja mistrz produkcji Andrzej Radzio i dwie politurownice, chociaż, jak zauważył dyr. Lewandowski z Henrykowa, zręczniej byłoby w tej sytuacji użyć określenia – dwie panie, które dokonały drobnych uzupełnień lakierniczych. Zawsze w podróży coś się podrapie. Tym bardziej że była to druga podróż stołu: z Jabłonnej wrócił do fabryki, przeleżał 80 dni w magazynie i znowu wyruszył.