Rosja przeżyła falę pogromów i zaraz po nich pierwszą robotniczą rewolucję 1905 r.; w Anglii o swoje prawa walczyły sufrażystki; francuską opinię publiczną podzieliła sprawa Dreyfusa. Wilhelmińskie Niemcy nie były na ówczesnej mapie Europy wyjątkiem. Skandal rozdzierający Rzeszę wybuchł, gdy liberalny żydowski publicysta Maksymilian Harden oskarżył jednego z najbliższych przyjaciół Wilhelma II, księcia Philipa Eulenburga, nazywanego czasem niemieckim Rasputinem, o doprowadzenie Niemiec do politycznej kompromitacji. Zarzucił mu nadmierny wpływ na cesarza, który ulegał podszeptom zorganizowanej wokół księcia „homoseksualnej kamaryli”, zwanej (od posiadłości Eulenburga) kręgiem liebenberskim.
Kajzerowskie męskie rozrywki
Żyzną glebą, na której cała afera mogła wyrosnąć, była zaburzona w zgodnej opinii ludzi mu współczesnych, a także dzisiejszych historyków, osobowość Wilhelma II Hohenzollerna. Przyszły cesarz urodził się z niedorozwojem lewego ramienia, co stało się przyczyną odrzucenia ze strony jego matki cesarzowej Wiktorii. Poddawany był tyleż okrutnym (elektryczna stymulacja), co bezskutecznym zabiegom medycznym mającym przywrócić sprawność niewładnej kończynie. Ojciec Fryderyk był zdominowany przez żonę i wycofał się z zadania wychowania syna. Kiedy zabiegi medyczne nie przyniosły rezultatu, przyszły cesarz został oddany na wychowanie dr. Georgowi Hinzpeterowi. Wychowawca wprowadził surowy pruski dryl, który miał Wilhelma doprowadzić do męskości. W wieku ośmiu i pół roku ze względu na swoje inwalidztwo Wilhelm nie potrafił utrzymać się w siodle. Pomimo ciągłych bolesnych upadków musiał wciąż siadać na koń, aż do skutku. Okrutne ćwiczenie trwało bez przerwy kilka tygodni, ale w końcu wychowawca odniósł sukces i kronprinz opanował sztukę jeździecką.
Skutkiem zaburzonej socjalizacji cesarza była jego potrzeba ciągłego utwierdzania się w swojej męskiej roli, idealizacja wszelkich Männerbunds i męskich rozrywek: polowań, żeglugi, spotkań wyłącznie w męskim towarzystwie, także – mimo nawiązywanych, szczególnie w latach 80., romansów – zasadnicza awersja do kobiet.
Tę cechę kajzera – jak przekonuje Isabel V. Hull, autorka książki „The Entourage of Kaiser Wilhelm II, 1888–1918” – próbowały wygrać dla swoich potrzeb dwa męskie kręgi: arystokratyczny i homoseksualny stół liebenberski z jednej strony oraz zatwardziali pruscy militaryści z drugiej.
Krąg liebenberski
Książę Filip Fryderyk Aleksander Eulenburg i Hertefeld, hrabia von Sandels (1847–1921) urodził się w Królewcu i należał do starej junkierskiej rodziny, wiernie służącej Hohenzollernom. Przyjaźń z 12 lat młodszym Wilhelmem narodziła się, zanim ten ostatni zasiadł na tronie. Zdecydowanie wrogi Eulenburgowi Bismarck miał o tej niejasnej relacji powiedzieć, że jej natury „nie można powierzyć papierowi”, choć psychologicznie prawdopodobne jest, że – przynajmniej na początku – starszy książę wypełniał w sercu Wilhelma lukę powstałą w miejsce nieobecnego ojca.
W latach 1881–1902 trwała błyskotliwa kariera księcia w dyplomacji, jej ukoronowaniem było stanowisko ambasadora Rzeszy w Wiedniu. Pomimo małżeństwa, z którego na świat przyszło ośmioro dzieci, książę prowadził bogate życie erotyczne, w którym stosunki łączyły go zarówno z rekrutami o chłopskich korzeniach, jak i wojskowym komendantem Berlina hrabią Kunonem von Moltke, bratankiem pogromcy Francuzów z 1871 r.
Eulenburg spotkał się po raz pierwszy z Wilhelmem w 1886 r. podczas urządzanego przez jednego z jego przyjaciół polowania w Pröklewitz w Prusach (obecnie Prakwice w pow. sztumskim). Obaj przypadli sobie do gustu. Za dnia odbywały się polowania, wieczory zaś umilał Eulenburg muzyką – on grał na pianinie, Wilhelm odwracał nuty.
Więź przeszła próbę ognia, gdy nieprzygotowany na taki bieg wypadków 29-letni Wilhelm w 1888 r. zasiadł – po 99 dniach panowania jego zmarłego na raka gardła ojca – na tronie. Dowcipny, czarujący, muzykalny, mający obszerną wiedzę w dziedzinach, o których militaryści nie mają pojęcia (o muzyce, malarstwie, mitologii nordyckiej, operze, spirytyzmie), książę stał się dla osamotnionego na szczytach władzy monarchy jedynym przyjacielem.
Ta intymna więź uczyniła z Eulenburga najpotężniejszą osobę w państwie; wedle jego woli mianowano kanclerzy, ministrów i dyplomatów, prowadzono politykę zagraniczną i wewnętrzną Niemiec. Przeciwnikom politycznym wydawał się niezatapialny: mimo że pod koniec lat 90. relacje z kajzerem się rozluźniły (na jaw wyszła homoseksualna konduita jego brata Fryderyka, co nie spotkało się z przychylnością dworu), to i tak jego wpływy były potężne. Do kręgu, oprócz Moltkego i Eulenburga, należeli m.in. Axel baron von Varnbüler (poseł Wirtembergii w Berlinie), Alfred von Bülow (brat kanclerza), Eberhard Dohna (właściciel Proklewic).
Z momentem powrotu Eulenburga do łask cesarza łączyła się dyplomatyczna klęska Niemiec podczas konferencji w Algeciras (1906 r.), wskutek której Rzesza utraciła na rzecz Francji wpływy w Maroku. Według upublicznionych przez Hardena informacji, Eulenburg utrzymywał bliskie stosunki z pracownikiem francuskiej ambasady w Berlinie, homoseksualistą Raymondem Lecomte’em. Czasopismo Hardena „Die Zukunft” opublikowało artykuł, w którym Eulenburg został przedstawiony jako intrygant, który „próbuje na własną rękę ustanowić pokój między Francją i Niemcami”; koronnym tego dowodem było przedstawienie kajzerowi radcy ambasady francuskiej Lecomte’a podczas polowania zorganizowanego w Liebenbergu w listopadzie 1905 r. „Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. (…) Hohenzollerni nie mają w zwyczaju dopuszczać się takiej zażyłości z obcymi dyplomatami… Lecz radca ambasady był przyjacielem przyjaciela cesarza”. Przy tej okazji francuski dyplomata miał przekonywać kajzera o pokojowych zamiarach Francji, biorącej w swoich dyplomatycznych posunięciach pod uwagę interes Rzeszy, co skończyło się dyplomatycznym blamażem tej ostatniej.
Wspomniana już Hull, podsumowując wpływ liebenberskiego stołu i Eulenburga na cesarza, podkreśla, że wzmocnił on jego najbardziej konserwatywne, mistyczne przekonania, utwierdził nastawienie antyliberalne, antysemickie i – dodajmy – antypolskie, wytłumił początkowe tendencje prospołeczne. Ponadto – pisze Hull – liebenberski krąg przyjmował afirmatywny stosunek do cesarza, dawał mu komfortowe poczucie bezpieczeństwa, chronił przed nieprzyjemnościami, umacniał władcę w bezkrytyczności i bezrefleksyjności.
Kto tu naprawdę rządzi
Maksymilian Harden (1861–1927) pochodził ze spolonizowanej rodziny żydowskiej o nazwisku Witkowski/Witkower. Przybranie niemiecko brzmiącego nazwiska i konwersja na luteranizm miały ułatwić mu karierę. Ojciec życzył sobie dla syna kariery kupieckiej, młody Maksymilian miał bardziej artystyczne zainteresowania i, porzuciwszy szkołę, próbował swych sił w aktorstwie. Od 1884 r. datuje się jego kariera publicystyczna. Zjadliwe pióro i błyskotliwy intelekt sprawiły, że szybko zyskał uznanie – w 1892 r. założył własny tygodnik „Die Zukunft”. Jego nakład w okresie afery wzrósł z 10 tys. do ok. 23 tys. egzemplarzy. Pismo cieszyło się renomą elitarnego i opiniotwórczego: sięgały po nie kręgi intelektualne, ekonomiczne i polityczne. Linia pisma była liberalna, burżuazyjna, krytyczna wobec wilhelmińskiej weltpolitik; Harden postrzegał siebie jako strażnika realpolitik zmarłego Żelaznego Kanclerza Ottona von Bismarcka.
W artykułach z 1906 r. ośmieszony został – jako pionek na politycznej szachownicy – kanclerz Bernard von Bülow; prawdziwa władza – twierdził Harden – spoczywała w rękach Harfisty (Eulenburga, który był kompozytorem amatorem) i Cukierka (Kunona von Moltkego, znanego ze swej słabości do słodyczy). Niekonstytucyjne stosunki w Niemczech prowadzą do tego – twierdził Harden w serii trzech artykułów z kwietnia 1907 r. – że cesarz jest otoczony przez ludzi chorych – takie było założenie leżące u podstaw oskarżenia. Objawy choroby usprawiedliwiają potrzebę odsunięcia ich od prowadzenia bieżącej polityki: homoseksualista, półmężczyzna – brzmiała teza Hardena – jest niezdolny do polityki, działalności par excellence męskiej, gdyż tkwi pogrążony w marzeniach, poddany jest nieprzewidywalnym zmianom nastrojów, nie ma zdolności do koncentracji.
Obraz homoseksualisty, który stanowił dla Hardena podstawę ataku na elity II Rzeszy, był publicystyczną transpozycją ówczesnego dyskursu naukowego. Podstawowym dziełem seksuologicznym epoki była „Psychopathia sexualis” Richarda von Krafft-Ebbinga, w której autor wymieniał takie cechy „psychicznego hermafrodyty”: nader wczesne rozpoczęcie życia płciowego, częste „anatomiczne przejawy degeneracyjne”, neurastenię połączoną z płciową nadpobudliwością, „anomalie psychiczne” (geniusz albo imbecillitas), nerwice bądź psychozy w dziejach rodziny.
Oskarżenia Hardena padły na podatny grunt, gdyż na początku XX w. Niemcy przeżyły serię skandali z homoseksualizmem w tle. Zamieszani w nie byli najwięksi niemieccy przedsiębiorcy (Friedrich Krupp), arystokraci (wspomniany Friedrich von Eulenburg) czy przedstawiciele korpusu oficerskiego (Wilhelm von Hohenau, graf von Lynar).
Oskarżenia rzucone przez Hardena – zauważmy, że nie chodziło o pogwałcenie paragrafu 175 (a więc o czyny), ale raczej o ukazanie społecznej elity jako złożonej z niezdolnych do rządzenia zniewieścieńców (typy charakterologiczne) – skutkowało aż pięcioma słynnymi w swoim czasie procesami sądowymi.
Do wytoczenia Hardenowi sprawy o zniesławienie został zmuszony przez cesarski ośrodek władzy graf von Moltke. Proces toczył się między 23 a 29 października 1907 r. Najważniejsi świadkowie, których przywołał Harden, to była żona Moltkego Lili von Elbe i dr Magnus Hirschfeld. Żona zdradziła składowi sędziowskiemu i zgromadzonej publiczności intymne szczegóły pożycia: brak więzi erotycznej, inwektywy, którymi mąż opatruje kobiety i współżycie z nimi („burdel”), a także bliskość relacji łączącej generała z ks. Eulenburgiem. Hirschfeld z kolei wykorzystał proces, by nagłośnić swoje poglądy na temat homoseksualności. Stwierdzał on, że Moltke to homoseksualista, ma swoją „kobiecą” połowę, co nie oznacza jednak, że wykroczył przeciwko paragrafowi 175. Proces z powodów proceduralnych został zawieszony.
Jego kolejna odsłona miała miejsce na przełomie grudnia i stycznia. Tym razem podważone zostały zeznania świadków Hardena (m.in. Lili von Elbe, która w opinii lekarzy była typem histeryczki), a sam Harden został skazany za pomówienie na 4 miesiące więzienia.
Aby wywołać kolejny proces, a przez to odzyskać dobre imię i postawić na swoim, Harden uciekł się do intrygi – najpierw nakłonił zaprzyjaźnionego redaktora Antona Städele z bawarskiej „Neue Freie Volkszeitung”, by opublikował tekst, w którym oskarżył redaktora „Die Zukunft” o wzięcie łapówki od ks. Eulenburga w zamian za milczenie, a następnie pozwał go przed monachijskim trybunałem. Rozprawa, w której przebieg nie mogły ingerować pruskie czynniki, odbyła sie 21 kwietnia w stolicy Bawarii – Monachium. Harden powołał dwóch świadków – Georga Riedela i Jakoba Ernsta, którzy poświadczyli, że wielokrotnie odbywali stosunki seksualne z księciem, gdy ten był ambasadorem pruskim w Bawarii. Harden osiągnął swój cel, Eulenburg był pogrążony, Städele tytułem kary miał zapłacić 100 marek. Redaktor „Zukunft” niebawem zwrócił mu poniesione nakłady.
Berliński prokurator Isenbiel oskarżył w efekcie procesu monachijskiego ks. Eulenburga o krzywoprzysięstwo. Nowy proces rozpoczął się w maju 1908 r. Zeznania większości spośród 41 świadków, w tym także Ernsta i Riedela, były dla Eulenburga niekorzystne. Mimo to wyrok nie zapadł – w lipcu ze względu na stan zdrowia podsądnego proces został zawieszony. Podjęta w czerwcu 1909 r. próba jego wznowienia się nie powiodła – przeszkodą był znowu stan zdrowia oskarżonego.
W efekcie afery Eulenburg dożywotnio zamknął się w swojej posiadłości; Moltke, choć oczyszczony z zarzutów, został na rozkaz Wilhelma wydalony ze służby; Harden musiał płacić grzywny; kajzera w miejsce „zniewieściałych” pacyfistów otoczyli „męscy” militaryści; a Niemcy poczuły się zhańbione. To poczucie hańby i utraty męskości w oczach Europy jeszcze bardziej zbliżyło cesarza i jego sztabowców.
W pikielhaubie i w sukience
Afera Eulenburga wywołała żywe reakcje także poza granicami Rzeszy, wszak to po sprawie Oscara Wilde’a drugi tak głośny skandal homoseksualny w Europie. Homoseksualne afery w armii i wokół cesarza wzbudziły nacjonalistyczny entuzjazm Francuzów. Homoseksualizm w języku publicystyki francuskiej tamtego czasu to le vice allemand, niemiecki występek. „Zarażeni” homoseksualizmem Niemcy mieli być – w mniemaniu Francuzów – słabi, niezdolni do walki podczas wyczekiwanej konfrontacji z krzepkimi synami Marianny.
Prasa europejska publikowała dziesiątki karykatur ośmieszających pruski militaryzm – kolumny pism satyrycznych okupowali żołnierze w pikielhaubach, poubierani w sukienki albo unoszący się na motylich skrzydłach. Pocztówka z epoki zestawiła starego Helmutha von Moltkego, który przepędza Francuzów, z młodym Kunonem, który goni, ale własnych podkomendnych. Wiedeński tygodnik pokazał oficera, który najwyższy pruski order Pour la Merité nosi przypięty między pośladkami. Na innej ilustracji rodzice żegnają dorosłe dzieci – nie martwią się o los i cnotę idącej na służbę córki, ale płaczą nad synem, który zakłada wojskowy mundur.
Podobny jest też ton artykułów w polskiej prasie. „Dziennik Śląski” pisał w maju 1908 r.: „Kwiat szlachty pruskiej podupadł bardzo nisko moralnie (…). Ludzie tacy chyba nam Polakom imponować nie mogą. Tę kulturę wyższą, którą Niemcy szczycą się przed całym światem, chętnie im pozostawimy, nam jest nasza polska kultura milsza, która jest moralniejsza i czysta jak łza. Brudów w rodzaju księcia Eulenburga, hrabiów Hohenau’a i Lynara, nie mamy w naszem społeczeństwie polskiem”.
Wtórował „Kuryer Śląski”: „Takie marne kreatury tworzyły swego czasu u boku cesarza rząd poboczny. Tacy zbrodniarze kierowali pobocznie rządami. Chlubą to nie jest dla Niemców szczycących się swoją rzekomą kulturą i wyższem posłannictwem. Z takich też marnych dusz wypłynął potok zarazy hakatystycznej, który jak rak toczył moralne siły Niemców. Z takimi ludźmi Polacy dadzą sobie radę, choćby jeszcze potworniejsze przeciwko nam wymyślili ustawy wyjątkowe”.
Tymczasem szło ku wojnie. Armia, której oficerski korpus tworzyła pruska arystokracja, poddała się reformie, zreorganizowano różowe regimenty, cesarskiej Garde du Corps zabroniono – jako wywołujących niepotrzebną erotyzację – noszenia białych obcisłych spodni i wysokich czarnych butów.
Intencją Hardena była jednak głęboka reforma państwa, nie zaś zmiana fasonu i koloru żołnierskich gaci. Nie przewidział on, że w istocie rzeczy liebenberski krąg wywierał łagodzący wpływ na pobudliwego cesarza; teraz kajzer poddał się wpływom ludzi przejawiających wrażliwość militarystyczną, gdyż – jak przekonuje przywoływana tu Isabel Hull – możliwość dowodzenia wojskiem dawała mu poczucie pewności siebie i władzy, czyniła z niego część – najważniejszą – tego doskonałego mechanizmu: armii niemieckiej. Atak na nią był atakiem na niego.
Nie można rzecz jasna powiedzieć, że skandal Eulenburga był przyczyną wybuchu I wojny światowej. Wilhelm II ze swoimi wszystkimi przywarami próbował wszak nawet temperować gorące sztabowe głowy, ale to właśnie one przekonały go do wydania rozkazu mobilizacji i uruchomienia tzw. planu Schlieffena, który przewidywał zajęcie Paryża w 40 dni, a którego realizacja byłaby ostatecznym zmyciem hańby różowych regimentów. Nikt wówczas nie wiedział, że skutkiem tych działań będzie metodyczna rzeź nad Marną, Sommą, pod Verdun i Tannenbergiem.
Kilkanaście lat po całej wywołanej przez siebie aferze Harden przyznał w rozmowie z Magnusem Hirschfeldem, że była ona największym błędem w jego życiu.
I wojnie światowej, która wybuchła 100 lat temu, poświęcony jest nasz najnowszy „Pomocnik Historyczny”, do kupienia w kioskach i salonach prasowych oraz w sklepie internetowym www.sklep.polityka.pl