Nicolas Sarkozy, jeszcze jako prezydent Francji, miał pomysł. 28 czerwca 2014 r. w setną rocznicę zamachu na austriackiego następcę tronu do Sarajewa powinien zjechać tout le monde: głowy państw Francji, USA, Rosji, Serbii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Austrii i na dokładkę papież. W 1914 r. zaczęła się tam katastrofa Europy, więc tam też pokażmy jej odrodzenie. Sarkozy przegrał wybory, a jego następca wolał zorganizować wielki historyczny event u siebie, na plażach Normandii.
Jednak coś z pomysłu zostało. W stulecie zamachu do Sarajewa przyjechał prezydent Austrii Heinz Fischer, a Wiedeńscy Filharmonicy dali koncert w dawnym ratuszu, z którego arcyksiążę Franciszek Ferdynand wraz z żoną wyjechał prosto pod lufę serbskiego terrorysty Gawriła Principa.
Z mocnym akcentem pojawił się też w Sarajewie Bernard-Henri Lévy, 65-letni filozof i celebryta, kiedyś uczeń, potem demaskator Sartre’a, który w 1992 r. przyjechał do ostrzeliwanego przez Serbów miasta, po czym dramatycznie apelował do sumienia Zachodu o zbrojną interwencję na rzecz Bośni. Teraz przywiózł i wystawił okolicznościową monodramę „Hotel Europa”. W gruncie rzeczy: o sobie samym. Oto francuski intelektualista męczy się w słynnym sarajewskim hotelu nad rocznicową mową dla prezydenta. Nic się nie układa w jasny przekaz. Najbardziej go wkurzają krajanie, bo właśnie rzucają się w objęcia pani Le Pen i połowę Europy sprzedaliby Putinowi. Pisarz miota się po pokoju, telefonuje, łyka prochy. Blamaż jest nieuchronny. W końcu szkicuje apel do pisarzy i artystów, by wzięli władzę w Europie w swoje ręce. Wie, że to nonsens.
Oklaski publiczności (w połowie francuskiej) były po tym dziele uprzejme. Jakby wszyscy mieli problem z tym, co należy tego dnia powiedzieć.