Strajk w Stoczni im. Lenina rozpoczął się 14 sierpnia 1980 r. pod hasłem przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz. Protestujący niemal od początku obawiali się interwencji milicji. Bogdan Borusewicz wspominał, że „pamiętano Grudzień ’70, gdy zginęli ludzie”. 17 sierpnia powołano Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, na którego czele stanął Lech Wałęsa. Władze starały się rozbić jedność MKS, podpisując porozumienia z pojedynczymi zakładami. Kiedy ta taktyka zawiodła, próbowano szybko zakończyć negocjacje. Czas działał na korzyść strajkujących. Protesty ogarnęły całe Wybrzeże i rozlewały się po kraju. 26 sierpnia strajkowało już 300 tys. osób w 481 zakładach. Wydelegowane komisje rządowe rozmawiały z MKS, jednak porozumienie rozbijało się o jeden punkt – powołania niezależnych i samorządnych związków zawodowych. Tymczasem w Warszawie MSW szykowało plan uderzenia.
Szturm na stocznię
Sytuacja z punktu widzenia władz zmieniła się z bardzo złej na krytyczną. Swoje obawy coraz głośniej wyrażali przedstawiciele państw Układu Warszawskiego. I sekretarz KC PZPR Edward Gierek był skłonny uczynić wiele, aby uspokoić sytuację w kraju, gotów był nawet poprosić o pomoc prymasa. Ich spotkanie zorganizował 25 sierpnia Stanisław Kania, sekretarz KC PZPR. Kardynał Stefan Wyszyński zadał kluczowe pytanie: „Czy zaniepokojony jest Wschód?”, na co Kania „przytaknął i dał do zrozumienia, że może być interwencja”. „Żyjemy w konkretnej rzeczywistości i dalsze niepokoje mogą spowodować nieszczęście narodowe” – tłumaczył. Kilka godzin później potwierdził to zmęczony Gierek, który opowiadał, że strajk „zakłóca pracę w bloku, dlatego jest tytuł dla interwencji na terenie Polski dla obrony ustroju oraz interesów ekonomiczno-politycznych”. Wyszyński sugerował przystanie na warunek dotyczący zalegalizowania niezależnych związków zawodowych. Gierek uważał to jednak za pierwszy krok do zmiany ustroju w Polsce.