Już od samych początków III RP zderzały się ze sobą dwie podstawowe narracje o Sierpniu: pierwsza – że była to walka robotników o lepsze warunki pracy, i druga – że było to dążenie ludzi do wolności szeroko pojętej, także ekonomicznej.
Sierpień robotniczy. 30 sierpnia 1990 r., w wigilię 10 rocznicy Porozumień Sierpniowych, premier Tadeusz Mazowiecki w otoczeniu ministrów spokojnym krokiem przekroczył bramę nr 2 Stoczni Gdańskiej i udał się do sali BHP. Zaprosili go tam stoczniowcy, którzy najwyraźniej uznali, że spotkanie z szefem rządu będzie dobrym nawiązaniem do Sierpnia ’80. W sali, gdzie dekadę wcześniej podpisano porozumienie Solidarności z władzą, teraz spotykał się premier pierwszego niekomunistycznego rządu z załogą stoczni. Związkowcy krytykowali rząd za to, że spadł poziom życia, że priorytetem stała się jedynie walka z inflacją, a nie powstrzymanie recesji, że „spółki nomenklaturowe żerują na Polsce bez ograniczeń, w firmach prywatnych zarabia się więcej niż w państwowych, społeczeństwo zgorszone jest skandalami i aferami z udziałem ludzi nowej władzy”.
Podobnie działo się rok później, kiedy na spotkanie ze strajkującą – wobec zagrożenia bankructwem i zwolnieniami – załogą fabryki samochodów Star udał się do Starachowic premier Jan Krzysztof Bielecki.
Oddaje to klimat w Polsce u samego początku transformacji. Związkowcy przekonani, że mają wreszcie do czynienia z rządem uczciwym, prawdziwie robotniczym, wyniesionym na ich barkach, brali swoich premierów na dywanik. Trudno nie ulec wrażeniu, że powielali w ten sposób schemat działania z Sierpnia ’80: zapraszali do siebie szefa „robotniczego” rządu, aby przedstawić mu swoje żądania. Wierzyli nadal w słuszność tej drogi.