W tym roku mamy serię rocznic porozumień pokojowych: 200 lat od kongresu wiedeńskiego (1815 r., ustalał porządek europejski po wojnach napoleońskich), 70 lat od konferencji w Jałcie i w Poczdamie (1945 r., określiły porządek światowy po drugiej wojnie), 40 lat od podpisania w Helsinkach aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (1975 r.). A w tle traktat wersalski (1919 r., kończący Wielką Wojnę) i pokój westfalski (1648 r., kończący wojnę trzydziestoletnią), który – tak twierdzi Henry Kissinger – organizuje dziś globalny układ sił. Rozmawiamy o tym z profesorami historii Włodzimierzem Borodziejem i Tomaszem Nałęczem.
Adam Krzemiński: – Wieczyste pokoje zawierano i zrywano na pęczki. Czy regulacje pokojowe zawsze są ułomne?
Włodzimierz Borodziej: – Z natury rzeczy. Pytanie tylko, ile wytrzymują: 20 czy 100 lat? Żaden stan rzeczy nie jest w historii dany raz na zawsze.
Tomasz Nałęcz: – Traktaty utrzymują się, dopóki trwa układ sił, który je stworzył. Mamy coraz większe przyspieszenie w stosunkach międzynarodowych, więc i układy szybciej się zużywają. Nawet jeśli dopiero nasi następcy z dystansu opiszą naszą rzeczywistość, to historyk siłą rzeczy szuka analogii z przeszłości. Ciekawe, że dziś w Europie przekreślamy Jałtę, za to po stu latach wracamy do ducha Wersalu. Uznajemy, jak w Wersalu, że podmiotem dziejów jest państwo narodowe. Dlatego polityka Putina jest tak anachroniczna. Sprawia wrażenie, jakby mu się marzyło odnowienie wiedeńskiego „koncertu mocarstw” czy stref wpływów jak w Jałcie.
Co zostało z Jałty
Kto dziś reguluje, określa ład światowy: narody, rządy, przywódcy najpotężniejszych mocarstw?