Nieprawda, że „Mein Kampf” (Moja walka) to najrzadziej czytany polityczny bestseller XX w. Tak szydzili jego wewnątrzpartyjni opozycjoniści (częściowo zlikwidowani zresztą przez Hitlera po przejęciu władzy). Do końca wojny rozeszło się niemal 11 mln egzemplarzy. Tę biblię NSDAP, partii narodowo-socjalistycznej, wręczano nowożeńcom na koszt urzędów stanu cywilnego. Jej fragmenty należały do obowiązkowej lektury szkolnej. A biblioteczne egzemplarze były zaczytane. „Mein Kampf” była w Niemczech równie gorliwie przyswajana jak w ZSRR „Krótki kurs historii WKP(b)” Józefa Stalina. I o wiele lepiej znana niż w demoludach „Kapitał” Marksa.
Książka powstała dlatego, że po nieudanym monachijskim puczu 9 listopada 1923 r. Hitler nie miał czym opłacić kosztów procesu. Kasa partyjna była pusta. Tom pierwszy ukazał się 18 lipca 1925 r. i z miejsca stał się bestsellerem. Drugi – półtora roku później. Ten pierwszy, pisany w więzieniu, składa się z dwóch części: autobiograficznej i światopoglądowej, która miała być zwartą odpowiedzią na marksizm, pojmowany jako ideologia zapewniająca Żydom władzę nad światem. Był to też rozrachunek ze „zdrajcami”, przez których Niemcy przegrali wojnę światową, a i pucz z 1923 r. poniósł klęskę. Drugi tom to rozwlekła prezentacja 25-punktowego programu partii zdolnej połączyć narodowe i antydemokratyczne siły w jeden świeży i nowoczesny ruch.
Niczym Biblia
Pierwotny tytuł książki miał brzmieć „Cztery i pół roku przeciwko kłamstwu, głupocie i tchórzostwu”. I pod dyktando Hitlera miał ją w twierdzy w Landsbergu spisać Rudolf Hess. Ale w 2006 r. odnaleziono kilkunastostronicowy autorski szkic wskazujący, że Hitler sam do niej przykładał rękę. Natomiast programową część drugą istotnie podyktował już po wyjściu z więzienia późniejszemu szefowi partyjnego wydawnictwa Franz-Eher-Verlag.