Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Długi cień Abbeville

Zachód rzeczywiście nas zdradził?

Naczelny wódz armii francuskiej gen. Maurice Gamelin (w środku) podczas manewrów w 1939 r. Naczelny wódz armii francuskiej gen. Maurice Gamelin (w środku) podczas manewrów w 1939 r. Ullstein Bild / Getty Images
Ustalenia podjęte 12 września 1939 r. przez aliancką Najwyższą Radę Wojenną zwykło się w Polsce nazywać zdradą Zachodu. Czy są podstawy do tak jednoznacznej oceny?
15 września 1939 r. gen. Gamelin ostrożnie zaaprobował ruch części operujących na północnym wschodzie Francji sił ku niemieckiej linii Zygfryda.BEW 15 września 1939 r. gen. Gamelin ostrożnie zaaprobował ruch części operujących na północnym wschodzie Francji sił ku niemieckiej linii Zygfryda.
Francuscy i angielscy żołnierze na stanowisku obrony przeciwlotniczej, wrzesień 1939 r.Wikipedia Francuscy i angielscy żołnierze na stanowisku obrony przeciwlotniczej, wrzesień 1939 r.

Zacząć należy od istotnej uwagi: tylko część zebranych 12 września w salonie podprefektury w Abbeville, miasteczku w północnej Francji, spotkała się w trakcie tej wojny po raz pierwszy. Najważniejsi spośród wojskowych uczestników narady – głównodowodzący armii francuskiej gen. Maurice Gamelin oraz szef brytyjskiego Sztabu Imperialnego gen. Edmund Ironside – plany wojenne swych armii omówili już osiem dni wcześniej, stłoczeni w niewielkim pokoiku Gamelina w podparyskim zamku Vincennes, gdzie Francuzi zainstalowali właśnie swe naczelne dowództwo. To wtedy zapadły decyzje, które miały okazać się kluczowe.

Stojący przy wielkiej mapie świeżo powstałego frontu zachodniego francuski dowódca raz po raz kierował dłoń na północny wschód, gdzie niebawem miała ruszyć ofensywa jego wojsk. Czy raczej – zbrojna demonstracja, o celach raczej politycznych niż wojskowych. – C’est un essai – n’est ce-pas? – Un essai (To jest próba – nieprawdaż? – Próba) powtarzał Gamelin, wyjaśniając przybyłym zza kanału La Manche gościom – przy pełnym z ich strony zrozumieniu – że skutecznie oparł się wywieranym nań przez rząd naciskom, by „natychmiast zrobić coś dla zmniejszenia [niemieckiej] presji na Polskę” i „nie zamierza marnować swych zasobów tylko po to, by sprawić wrażenie, że coś robi”. Na razie podkreślał, że spieszyć się zbytnio nie należy, a ruch sił francuskich będzie „metodyczny, powolny i uporządkowany”. Zakładał, że chroniące zachodnią granicę Rzeszy umocnienia tzw. linii Zygfryda osiągną one mniej więcej 20 września i wtedy dopiero będą mogły rozpocząć testy ich wytrzymałości. Dzień później z planami gen. Gamelina zostali zapoznani członkowie brytyjskiego Gabinetu Wojennego, dokonując ogólnej akceptacji przedstawionych zamierzeń.

Nie oznaczało to jeszcze całkowitej rezygnacji z ofensywnych działań na Zachodzie. Wręcz przeciwnie, Gabinet Wojenny został poinformowany nawet o dokładnej dacie dnia X, w którym Francuzi zamierzali rozpocząć szturm na główną linię niemieckich fortyfikacji, i zaaprobował wykorzystanie Królewskich Sił Powietrznych do wsparcia tej akcji. Na podjęcie wspólnych działań dla ratowania Polski naciskali też francuscy politycy, z premierem Daladierem na czele.

Jednak stanowisko głównodowodzącego armii francuskiej z czasem ulegało usztywnieniu. Delegowany do sojuszniczej kwatery głównej przedstawiciel armii brytyjskiej gen. Richard Howard-Vyse donosił War Office 10 września, po przeprowadzonej z Gamelinem rozmowie: „Co się tyczy obecnie prowadzonych operacji [Gamelin] oświadczył, że już wykorzystał 10 regularnych dywizji, co stanowi połowę regularnych dywizji Grupy Armii na północnym wschodzie. (…) Nie sądzę, by zaangażował coś więcej niż niewielką część piechoty tych dywizji. (…) Co się tyczy operacji w najbliższej przyszłości przeciwko linii Zygfryda, jestem pewien, że nie zamierza poprzestać na niczym więcej jak tylko (…) eksperymencie, być może posyłając naprzód nieco piechoty dla przetestowania rezultatów. (…) Polskę uważa za skończoną”.

Już dzień wcześniej Gamelin w instrukcji wydanej dla koordynującego działania na północno-wschodnim teatrze działań wojennych gen. Alphonsa Georges’a podkreślił prawdopodobieństwo utraty przez armię polską linii Narwi i Wisły, a tym samym zwiększone prawdopodobieństwo zwrotu „większości aktywnych sił niemieckich” (a być może i włoskich) przeciw Francuzom. Wzmacniało to, i bez tego asekuranckie, nastawienie adresata instrukcji i jego podwładnych.

W takiej to właśnie sytuacji rozpoczynało się spotkanie w Abbeville. Zwołano je dosłownie z dnia na dzień, nie uzgadniając zawczasu porządku dziennego. Na obrady nie zaproszono też przedstawicieli Rzeczpospolitej, bardziej zapewne ze względu na pośpiech, konieczność zachowania tajemnicy, a chyba i moralny dyskomfort, niż z jakimkolwiek głębszym zamysłem. Ostatecznie więc do rozmów, rozpoczętych krótko po godz. 11, zasiadło ledwie 11 osób. Wśród nich znaleźli się m.in. premierzy rządów obu sojuszniczych mocarstw – Edouard Daladier i Neville Chamberlain, gen. Maurice Gamelin, a także brytyjski minister koordynacji obrony lord Chatfield oraz sekretarz Komitetu Obrony Imperialnej i zastępca sekretarza Gabinetu Wojennego gen. Hastings Lionel Ismay (kilkanaście lat później pierwszy sekretarz generalny NATO).

Kwestia sytuacji polskiego sprzymierzeńca oraz możliwości udzielenia mu pomocy nie była ani jedyną, ani nawet pierwszą spośród dyskutowanych. Niewątpliwie jednak należała do bardziej kontrowersyjnych. Fatalnym, choć w zaistniałej sytuacji nieuniknionym, zrządzeniem losu głównym jej referentem został gen. Gamelin. Przyznał on, że prowadzona aktualnie przez Francuzów operacja jest prowadzona głównie na „ziemi niczyjej” i ma charakter zbrojnej demonstracji realizowanej w celu „rozproszenia uwagi” Niemców, „bez zamiaru rzucenia armii przeciw głównej linii” ich obrony. Następnie zaś dorzucił, jak zapisano w brytyjskiej wersji protokołu spotkania: „Polacy życzyliby sobie, aby Francuzi robili więcej, ale ci [ostatni] czują, że zrobili wszystko, co mogli”.

W kwestii wsparcia polskiego oporu zaznaczyła się różnica stanowisk. Daladier podkreślił także wagę utrzymania frontu wschodniego „jako istniejącego”, spekulując, że pewne oznaki spowolnienia odwrotu wojsk marszałka Śmigłego świadczą o tym, iż przynajmniej czasowo zdołają one powstrzymać niemiecki napór. I w tym przypadku Gamelin zademonstrował sceptycyzm, stwierdzając, że najpewniej zmotoryzowane jednostki przeciwnika wyprzedzą polską piechotę. Następnie zaś, indagowany przez lorda Chatfielda, czy przewiduje jakąkolwiek zmianę planu działań za zachodzie, jeśli Polacy zdołają się utrzymać „dłużej, niż początkowo było to przewidywane”, odpowiedział krótkim „nie” i wyjaśnił, że „dać by to mogło jedynie Wielkiej Brytanii i Francji czas na przygotowania i zapobiegło wycofaniu przez Niemców ich sił ze wschodu na front zachodni”. W tej sytuacji wcześniejsze spekulacje Daladiera, że działania na dalekich przedpolach linii Zygfryda „mogą się rozwinąć w operację na pełną skalę”, musiały brzmieć blado i mało przekonująco.

Sprzeczne tendencje występujące w stosunkowo krótkiej i dość chaotycznej dyskusji (zakończonej o 13.30 i kontynuowanej następnie przy obiedzie, ale już bez rejestracji przebiegu) w całej pełni uwidoczniły się w sporządzonej przez stronę brytyjską skróconej, bezosobowej wersji protokołu konferencji. Zapisano tam m.in.: „3. Co do zagadnień dotyczących prowadzonych przez sojuszników operacji wojskowych zostało uzgodnione: [a] Że czas działa na korzyść aliantów. [b] Że w początkowym okresie wojny armie alianckie nie będą podejmowały operacji ofensywnych w wielkiej skali; z wyjątkiem takich, które zostaną uznane za niezbędne dla okazania pomocy Polsce [podkreślony fragment, obecny w brudnopisie, w wersji przekazanej Francuzom 21 września został opuszczony! – W.M.]; (…) [d] Że alianci nie mogą niczego uczynić, by zapobiec inwazji na Polskę, [e] Że pomimo punktu [d] istotne jest, by, jeśli to możliwe, utrzymać istnienie Polskiego Frontu; i że mając to na względzie, sojusznicy powinni uczynić wszystko, co w ich mocy, aby przesłać materiał przez Rumunię do Polski”.

W komunikacie przeznaczonym dla prasy (przygotowanym oddzielnie przez Francuzów i Brytyjczyków, ale w obu wersjach brzmiącym podobnie) kontrowersje i niejednoznaczności w ogóle pominięto, pisząc po prostu: „Spotkanie w pełni potwierdziło siłę postanowienia Wielkiej Brytanii i Francji (…), by dać wszelką potrzebną pomoc ich polskiemu sojusznikowi, który tak walecznie opiera się bezwzględnej inwazji na swe terytorium”. Skądinąd – opracowanie i skierowanie do rozpowszechnienia takiego komunikatu w sposób oczywisty przeczy powtarzanej dość często opinii o tajnym charakterze konferencji w Abbeville.

Brytyjczycy nie interpretowali porozumień osiągniętych w Abbeville jako porzucenia walczącej Polski. Wręcz przeciwnie. W projekcie datowanego 14 września pisma, które szef sztabu brytyjskich sił powietrznych air marshall Cyril Newall miał skierować do gen. Louisa Jameta, sekretarza generalnego francuskiej Rady Najwyższej Obrony Narodowej, znalazły się słowa: „jak Pan pamięta, na odbytym w ostatni wtorek spotkaniu Najwyższej Rady Wojennej odbyła się dyskusja w kwestii francusko-brytyjskiej pomocy dla Polski. Jak sądzę, było zamysłem pana Daladiera, jak i z pewnością pana Chamberlaina, że powinniśmy podjąć najwyższe wysiłki, aby pomóc Polsce przedłużyć jej opór wobec Niemiec. Jak myślę, taka właśnie polityka została uzgodniona”.

Mniej pewni treści owych uzgodnień byli Francuzi, którzy, co warto podkreślić, dysponowali własnym, znacząco od brytyjskiego odmiennym protokołem rozmów. Dokładniej zaś – dwoma różnymi, pozostającymi w rękopisach wersjami tego protokołu. Jeden z tych manuskryptów, wciąż opatrzony informacją o prowizorycznym jedynie charakterze, 13 września został przekazany do dyspozycji Daladiera. Redaktor dokumentu, szef Gabinetu Wojskowego Ministra Obrony Narodowej i Wojny (którą to funkcję sprawował także Daladier), gen. Jules Decamp, załączył doń obszerne uwagi, stanowiące w praktyce druzgocącą krytykę wyników zakończonego dzień wcześniej spotkania. Te ostatnie, stwierdzano w notatce dostarczonej przez Decampa, stanowiły triumf forsowanej przez Brytyjczyków oportunistycznej polityki wait and see. Choć doraźnie wygodna, jest ona najoczywiściej szkodliwa dla interesów zarówno Paryża, jak i Londynu.

Wbrew temu, co zostało stwierdzone w Abbeville, czas nie pracuje bynajmniej na korzyść obu sojuszniczych stolic – konstatował Decamp. Jest bowiem oczywiste, że szanse Zachodu w konfrontacji z Niemcami są większe, gdy 70 dywizji Rzeszy, w tym najbardziej wartościowe jednostki pancerne i zmotoryzowane, zostało zaangażowanych w Polsce. Po zakończeniu działań na tym froncie Niemcy stosunkowo szybko uzupełnią straty w ludziach i sprzęcie, a posiadane zasoby i rozpędzony przemysł zbrojeniowy umożliwią im wystawienie kolejnych dywizji. Za płonne należy też uznać nadzieje Chamberlaine’a, że z upływem czasu wzmocnieniu będą ulegać w Niemczech nastroje antywojenne, podsycane przez realizowane przez aliantów „oddziaływanie moralne”. Sukcesy wojenne Rzeszy, brak realnego zagrożenia oraz sprawność nazistowskiej propagandy każą spodziewać się raczej ewolucji w kierunku przeciwnym do oczekiwanego przez brytyjskiego premiera.

Co więcej – trwanie polskiego frontu nie tylko zatrzymuje tam znaczącą część sił niemieckich, ale także uniemożliwia uzyskanie bezpośredniej łączności pomiędzy Rzeszą i ZSRR. Zniknięcie tej bariery oznaczać zaś będzie prawdopodobnie także podbój Rumunii, opłacony przez Berlin – jak z wielką przenikliwością zauważał autor analizy – koncesjami w postaci zgody na przejęcie przez Moskwę kontroli nad Besarabią i częścią terytorium Polski.

Tak więc – głosiła zamykająca zasadniczą część przedłożonych Daladierowi uwag konkluzja – „racjom podnoszonym przeciwko szybkiemu rzuceniu do akcji francusko-brytyjskich sił lądowych można przeciwstawić nie mniej ważkie argumenty na rzecz takiej akcji”, zaś „biorąc pod uwagę znaczenie tej kwestii, wydaje się istotne, by można ją było rozpatrzyć ponownie i określić, czy oczekiwane korzyści przewyższają niedogodności”.

Zastrzeżenia do wydanej przez Gamelina 12 września instrukcji, w której ten rozkazał zarzucić przygotowania do ataku na linię Zygfryda, skupiając się na przygotowaniach do odparcia spodziewanego przezeń kontruderzenia sił przerzuconych przez Niemców z frontu polskiego, zgłosił też jej adresat gen. Georges. Trzy dni później, 15 września, dokument skorygowała więc kolejna instrukcja. W ostrożnych sformułowaniach głównodowodzący armii francuskiej zaaprobował ruch części operujących na północnym wschodzie Francji sił ku linii Zygfryda. Po jej osiągnięciu podkomendni gen. Georges’a mieli ewentualnie przeprowadzić próbę odporności niemieckich umocnień na ogień artylerii.

Znaczenia podobnej akcji nie należy oczywiście przeceniać. Nie wychodziła ona poza ramy anonsowanej przez Gamelina od momentu przystąpienia Francji do wojny „próby”, tyle że w zmodyfikowanym wariancie miała być przeprowadzona na skromniejszą, niż wcześniej zakładano, skalę. Wbrew rozpaczliwie wręcz żywionym w polskim Naczelnym Dowództwie nadziejom, jej wpływ na sytuację frontu wschodniego byłby zapewne symboliczny, choć względem brytyjskich sojuszników Francuzi deklarowali, że zamierzona akcja ma służyć także odciągnięciu z Polski „dalszych niemieckich oddziałów”.

Jednak obaj wspomniani dowódcy byli nastawieni w tym czasie zdecydowanie defensywnie. Gen. Georges dla uzasadnienia wydawanych w tym duchu rozkazów okazał się wręcz skłonny do „selektywnej lektury” raportów wywiadu, biorąc pod uwagę jedynie informacje o rosnącym prawdopodobieństwie niemieckiego przeciwuderzenia, pomijając natomiast obszerne wyjaśnienia, że na razie siły niemieckie przed frontem jego wojsk są relatywnie niewielkie, a ich wzmocnienie przez posiłki napływające z głębi Rzeszy można będzie zahamować stosunkowo łatwo za pomocą akcji własnych sił powietrznych. Bierną postawę przedstawicieli najwyższych szczebli francuskiej wojskowej hierarchii utrwalały jeszcze napływające informacje o coraz bardziej dramatycznym położeniu wojsk sojusznika ze wschodu.

W tej sytuacji wydarzenia, które nastąpiły o świcie 17 września, mogły być uznane przez wojskowych lokatorów zamku w Vincennes za okoliczność nieledwie pomyślną – przynajmniej w doraźnym wymiarze. Kładły bowiem kres uciążliwemu oczekiwaniu na nieuchronną katastrofę, której zapobiec nie było faktycznie sposobu. Dzień później Gamelin pisał więc do gen. Ironside’a: „Interwencja rosyjska w Polsce przekreśliła nadzieje, że Polacy na własnym terenie stawią opór o jakiejś wartości…”. Na użytek własnej Kwatery Głównej sytuację zdefiniował bardziej jeszcze lapidarnie i brutalnie: La Pologne est réglée – Polska jest załatwiona.

Tu jednak przyjdzie nam powrócić do sprawy konferencji z Abbeville. Jak łatwo dostrzec, spotkanie – uznawane zwykle w polskiej narracji za wydarzenie przełomowe, dopełniające „zdrady Zachodu” – w istocie nie rozstrzygało o niczym. Nie tylko dlatego, że rozstrzygnąć nie mogło – Najwyższa Rada Wojenna stanowiła jedynie forum wymiany poglądów, a kwestie uzgodnione w trakcie jej obrad moc obowiązującą zyskiwały dopiero po zaaprobowaniu przez rządy. W tym jednak przypadku podjęte decyzje były zgoła niejednoznaczne, a o ostatecznym biegu wypadków przesądzono nie tyle w Abbeville, ile w Vincennes i w Moskwie.

Tu dotknąć nam przyjdzie jednego jeszcze z abbewillańskich mitów – w polskiej literaturze powtarzanego tak często, że został już uznany za pewnik (i opatrzony aprobatą IPN, który odpowiednią informację umieścił w swym portalu edukacyjnym): Stalin z decyzją o agresji na Polskę wstrzymywał się aż do konferencji w Abbeville, i podjął ją natychmiast po otrzymaniu agenturalnej informacji o wynikach tego spotkania, ostatecznie przekonany, że Zachód walczącej Polski nie wesprze. Tyle tylko, że – powtórzmy raz jeszcze – w Abbeville o braku pomocy dla Polski bynajmniej nie zadecydowano, wręcz zapowiadając działania na rzecz podtrzymania istnienia polskiego frontu. Jeśli zaś przyjąć, że w grę wchodziła jedynie deklaracja o braku „operacji ofensywnych w wielkiej skali”, to przecież uzgodniono ją już na spotkaniu Gamelina i dowódców brytyjskich 4 września – dla sowieckiego przywódcy żadnej nowości stanowić więc nie powinna.

Półprawdą jest równie często powtarzane twierdzenie, że o decyzjach z Abbeville władze Rzeczpospolitej nie zostały powiadomione. Istotnie, jak się wydaje, w gorących dniach września 1939 r. informacji o przebiegu i ustaleniach konferencji z Abbeville Polakom poskąpiono. Jednak nie oznaczało to braku wiedzy o zajętym przez sojuszników stanowisku. Rankiem 15 września szef funkcjonującej nad Tamizą polskiej misji wojskowej gen. Norwid-Neugebauer informował w depeszy szyfrowej za pośrednictwem radiostacji z Londynu i Paryża: „Dzisiaj [14 września?] Szef Sztabu Ang. [gen. Ironside] oświadczył, że zmiana dotychczasowego systemu wojny całkowicie zależy od gabinetu wojennego stop nasz ambasador uzyskał od Halifaksa [ministra spraw zagranicznych] wyraźną odpowiedź odmowną stop (…) trzeba uznać że Anglicy zdecydowani są prowadzić wojnę do całkowitego zgnębienia Hitlera stop nie wyraża to zamiaru zawarcia pokoju z Hitlerem na nasz koszt stop obecnie zostaliśmy skazani na samych siebie i liczyć możemy jedynie na pomoc materiałową stop”.

Cytowane dokumenty pochodzą z The National Archives (Kew), Archives Nationales (Pierrefitte-sur-Seine) i Service Historique de la Défense (Vincennes), Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego (Londyn). Tłumaczenia: Agnieszka i Wojciech Mazurowie.

Polityka 37.2015 (3026) z dnia 08.09.2015; Historia; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Długi cień Abbeville"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną