Zielony Balonik znalazł miejsce w Krakowie na Floriańskiej, w Cukierni Lwowskiej należącej do Jana Michalika. Pozbawioną okien ciemnawą salę nazywano Jamą Michalikową. Niewielkie podium, brak kurtyny, kilkanaście stolików z najważniejszym stolikiem malarskim, to już wszystko. Nazwę kabaret artystów zawdzięczał ulicznemu sprzedawcy baloników. Napatoczył się, kiedy inicjatorzy powstania satyrycznej scenki szli Plantami.
Chcieli, żeby w prowincjonalnym galicyjskim mieście było tak jak w Paryżu, Berlinie, Monachium. Bo też ówczesny Kraków był rządzony przez konserwatystów stańczyków. Z portretów spoglądał dobrotliwie Franciszek Józef, bohater anegdot pozbawionych jadu. Ot, takich jak ta: „Cesarz zatrzymał się w małej mieścinie. – Masz synów? – zapytał spotkanego Żyda. – Dzięki Bogu, tak. – A czy ci twoi synowie służyli w wojsku? – Dzięki Bogu, nie”.
Jednak większość opowiadanych dowcipów obracała się wokół życia towarzyskiego, cyganeryjnych biesiad i obyczajów bohemy. Krytyk Adam Grzymała-Siedlecki opowiadał o rozmowie aktorki z dyrektorem teatru. „– Marzę o tym, by zagrać Kordelię – wyszeptała. – Grałam już ją i odniosłam niebotyczny sukces. – A gdzie to było? – zapytał dyrektor. – W Częstochowie. – No tak – kiwnął głową dyrektor. – Tam zdarzają się cuda”.
Wysyp talentów
Powtarzano także co celniejsze cwiszenrufy przypisane do znanych postaci. Oto codzienna modlitwa malarza Kaspra Żelichowskiego: „Dałeś mi Panie talent, ale niewielki. Dzięki ci za to!”. Stolikowe spotkania, ostre picie, ba, nawet pojedynki nie wystarczały, by udźwignąć ciężar nudy, powtarzalność dni. Słyszano o kabaretach komentujących rzeczywistość, drwiących z mieszczucha i kołtuna.