W czasie drugiej wojny nazywano je gorzkim, a ostatnio skorumpowanym. To morze to nie tylko słońce i wczasy w kolebce cywilizacji śródziemnomorskiej, ale także zamachy terrorystyczne w Tunezji, Izraelu, Turcji, egzekucje w Libii i Syrii, wojna z islamistami w Mali i masowe ucieczki na północ z subsaharyjskiej strefy suszy – w Sudanie i Czadzie. To także bałagan po europejskiej stronie: kryzys grecki, mafijne porachunki we Włoszech.
Nim 5 mln lat temu pękły słupy Heraklesa i wody Atlantyku wlały się do depresji łączącej dzisiejszą Afrykę z Europą, morze było pustynią wokół pojezierza zasilanego przez mizerne rzeki. Neandertalczyk mieszkający 24 tys. lat temu w grotach Gibraltaru nie miał już wiele wspólnego ze swym krewniakiem z afrykańskiego brzegu. I choć to morze – jak twierdził francuski historyk Fernand Braudel – ukształtowało mieszkających wokół niego ludzi, stając się kolebką cywilizacji, to ci ludzie stale byli w ruchu. Korzystając z dogodnych wiatrów i prądów morskich odwrotnych niż ruch wskazówek zegara, kolejne grupy osadników przenosiły się wzdłuż wybrzeża, mieszając się z poprzednikami lub ich wyrzynając. Narzucone przez rzeźbę śródziemnomorskiego wybrzeża „długie trwanie” to jedno, a zmienna i przypadkowa historia – drugie – przeciwstawia się francuskiemu historykowi Brytyjczyk David Abulafia w biografii „Wielkiego Morza” (The Great Sea: A Human History of the Mediterranean).
Rzym i islam
Można się spierać, jak długo trwało Imperium Romanum. Niektórzy twierdzą, że nigdy nie zniknęło, bo istnieje nadal w rzymskiej formie Kościoła powszechnego.