Tekst został opublikowany w POLITYCE w grudniu 2015 roku.
Ok. 1640 r. Władysław IV postanowił uhonorować swego ojca posągiem postawionym przed zamkiem. Król rozpoczął przygotowania od wykupienia stojących na placu domostw bernardynek, które zamierzał wyburzyć. Wtedy zareagował nuncjusz papieski Mario Filonardi, wydając interdykt zakazujący dalszych robót. Ponadto kuria rzymska uważała, że człowiek nie może być wywyższony na kolumnie, tylko jedynie Jezus.
Ale Władysław IV się nie ugiął. Za królem stanęła szlachta przeciwna ingerencji papiestwa w sprawy świeckie. Nuncjusz próbował załagodzić sytuację i przeprosić króla, ale jednocześnie w przechwyconych listach adresowanych do kurii nazywał Polaków „narodem pijaków”, a Władysława IV – „obrońcą heretyków”. Nawet dla prymasa i duchowieństwa polskiego Filonardi stał się persona non grata i w 1643 r. został wyproszony z Rzeczpospolitej. Niebawem pomnik Zygmunta III królował nad stolicą.
Drugim pomnikiem świeckim był posąg Jana III Sobieskiego wystawiony staraniem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Spięty koń monarchy deptał na nim Turków, po bokach wisiały mu łupy, więc pomnik spodobał się publiczności. Uroczystość jego odsłonięcia w rocznicę odsieczy wiedeńskiej 14 września 1788 r. odbyła się z udziałem 30 tys. widzów. W zamierzeniu Stanisława Augusta dzieło miało ożywić bojowego ducha w narodzie. Cóż, kiedy sam król Staś go nie miał, o czym przypomniał wierszyk wymalowywany w różnych miejscach Warszawy: „Sto tysięcy karuzel, ja bym trzykroć łożył,/By Stanisław skamieniał, a Jan III ożył”.
W czasach Królestwa Polskiego w gronie ks. Adama Czartoryskiego i gen. Stanisława Mokronowskiego zrodził się projekt budowy pomnika księcia Józefa Poniatowskiego. Aleksander I zgodził się na tę inicjatywę. Dla Polaków łaska cara rokowała dobrze: „Tak wolno jeszcze, wolno jest marzyć radośnie,/Że może nowy Józef w małych Lechach rośnie” – pisał pułkownik Franciszek Morawski.
Na wykonawcę posągu konnego wybrano rzeźbiarza Bertela Thorvaldsena, Duńczyka pracującego w Rzymie. Polacy spodziewali się rzeźby podobnej do akwareli Aleksandra Orłowskiego, który odmalował śmiertelny skok Poniatowskiego w nurty Elstery, lub do gwaszu Michała Stachowicza prezentującego, zresztą nieudanie, księcia Józefa w mundurze na cwałującym koniu. Tymczasem Thorvaldsen przedstawił projekt księcia Pepiego w stroju Rzymianina. Zdumionym i opierającym się Polakom nawymyślał od barbarzyńców, że nie będzie „posyłać dzieł (…) do krajów, gdzie nie ma poczucia sztuki”. To Duńczyk wybrał też miejsce na Krakowskim Przedmieściu naprzeciw kamienicy Wasilewskiego. I komitet pomnikowy Mokronowskiego się zgodził, aby „w niczem nie krępować jego geniuszu wzniosłego”.
Gdy wreszcie przedstawiono publiczności model posągu, wybuchła wojna o rzeźbę. Książę na modelu pomnika Thorvaldsena nie nosił munduru, burki ni ułanki, był na wpół goły, okryty jeno antyczną tuniką, z odsłoniętą głową pokrytą kręconymi włosami (w rzeczywistości książę Pepi łysiał i maskował to tupecikiem). Odbiorcy natychmiast się podzielili: zachwycał się „geniuszem wzniosłym” Thorvaldsena wybitny architekt, autor przebudowy Pałacu Saskiego Adam Idźkowski, dowodząc, że nawet wyrzeźbiony łeb rumaka uosabia „najwyższą wzniosłość doskonałości”. Wtórował mu literat Franciszek Salezy Dmochowski, a nawet Maurycy Mochnacki, co najwyżej krytykując, że „tunika i wąsy ułańskie są to rzeczy niezgodne i bardzo dalekie”.
Jednak przeciętni zjadacze chleba aż jęknęli na widok modelu „golca w koszuli” jadącego na oklep. Damy były zgorszone nagimi udami jeźdźca. Stosunek publiczności warszawskiej do rzeźby określił „Przegląd Poznański” jako „zawód ludu polskiego”. Gdzie kurta, gdzie czako, gdzie spięty rumak, gotów dla jedynie słusznej sprawy skoczyć z jeźdźcem do Elstery? Posąg był tak dziwaczny dla szerokiej publiczności, że nie bez słuszności dowodzono, że Thorvaldsen nie zrozumiał „Polski chwytającej się w swej niedoli świetnych pamiątek”. Rzeźbiarz zasłaniał się natchnieniem, że tak „widział ideał bohatera otoczonego wieczną sławą”. Lecz raczej rację miał Adam Mickiewicz, który zauważył, że ślepe naśladowanie starożytności „jest właśnie najzupełniejszem sfałszowaniem pojęć o sztuce”. I rzeczywiście – pomnik Poniatowskiego przypominał kopię posągu Marka Aureliusza.
Również dzieje samego odlewu pomnika były powikłane. Po powstaniu listopadowym w 1832 r. wywieziono go do Modlina. Ocalenie zawdzięczał temu, że pomylono go ze św. Jerzym, a potem z ostatnim królem Rzeczpospolitej. Car Mikołaj I najpierw chciał odlew wyrzucić na złom, ale potem zdecydował się podarować, jako antyczną rzeźbę, feldmarszałkowi Iwanowi Paskiewiczowi. Ten postawił posąg w swym parku pałacowym w Homlu. Zgodnie z traktatem ryskim Rosja bolszewicka w 1922 r. wydała Polsce pomnik, który przeszedł kolejną wędrówkę z placu Zamkowego na plac Saski, gdzie został wysadzony przez Niemców w grudniu 1944 r. Obecnie stojący przed Pałacem Prezydenckim jest kopią wykonaną w Kopenhadze na podstawie zachowanego modelu Thorvaldsena. Podarowany przez Królestwo Danii w 1965 r., posąg stanął przed Pałacem Namiestnikowskim.
W czasie zaborów szczególną nienawiść warszawiaków budziły pomniki przypominające o panowaniu rosyjskim. Po wybudowaniu Cytadeli mającej panować nad niepokornym miastem, w 1835 r. na tamtejszym placu Gwardii wystawiono kilkunastometrowy obelisk na cześć Aleksandra I z napisem rosyjskim: „Aleksandrowi I, Cesarzowi Wszechrosji, Zwycięzcy i Dobroczyńcy Polski”. Nie kłuł w oczy, więc warszawiacy o nim mało pamiętali. Po odzyskaniu niepodległości obelisk został rozebrany.
Natomiast przed Pałacem Namiestnikowskim, na miejscu gdzie miał stanąć książę Poniatowski, w lipcu 1870 r. Rosjanie uroczyście odsłonili posąg zdobywcy Warszawy i namiestnika Królestwa Polskiego Iwana Paskiewicza. W uroczystości wziął udział car Aleksander II. Posąg stał się jednym z najbardziej znienawidzonych symboli rosyjskiego panowania i w latach 20. XX w. przetopiono go m.in. dlatego, że strona sowiecka nie była zainteresowana przejęciem posągu carskiego feldmarszałka.
Jeszcze gorzej został odebrany przez Warszawę pomnik wystawiony na cześć polskich oficerów, którzy nie przyłączyli się do powstania w noc listopadową 1830 r. Napis na obelisku głosił: „Polakom w dniu 17/29 listopada 1830 r. poległym za wierność swojemu monarsze” i wymieniał nazwiska oraz stopnie wojskowe siedmiu oficerów. Uroczystość odsłonięcia pomnika była podniosła: w rocznicę nocy listopadowej w 1841 r. na plac Saski spędzono dziatwę gimnazjalną, wyprowadzono z kościoła św. Krzyża „solenną procesję”, bataliony piechoty oddały salwy, po czym prałat ks. Kotowski „potępił Polaków za bunt”, a młodzież odśpiewała „Boże, cara chrani”. Znaleźli się rymotwórcy, jak Ludwik Jamiołkowski, którzy sławili odsłonięcie pomnika. Najczęściej kryła się za tym prozaiczna chęć zyskania pieniędzy, np. pewien urzędnik przesłał wiernopoddańczy wiersz Paskiewiczowi z prośbą o podwyżkę pensji.
Przez większość Polaków posąg został uznany za hańbiący. Sprawę „pomnika zdrajców” gmatwało jednak to, że w rzeczywistości generałowie polscy zastrzeleni przez młodych podchorążych w noc listopadową nie byli zdrajcami, tylko kunktatorami. Wielu miało zapisaną chwalebną przeszłość wojskową w insurekcji i wojnach napoleońskich. Obelisk, przeniesiony w 1894 r. na plac Zielony (obecnie gen. Jana H. Dąbrowskiego) z powodu budowy ogromnej cerkwi na placu Saskim, stał się jednym z obiektów najbardziej strzeżonych przez policję i „filerów”. Wystarczała jednak chwila nieuwagi i już pokrywały go szydercze napisy w rodzaju: „Ośmiu lwów – czterech ptaków pilnuje siedmiu łajdaków”. Pomnik zniknął rozebrany zimą 1917 r.
Ducha narodowego podnosiło w czasach zaborów odsłanianie pomników wybitnych Polaków. Tak było w przypadku posągu Mikołaja Kopernika, który powstał z inicjatywy Stanisława Staszica. Został zamówiony u tegoż Bertela Thorvaldsena i po bojach z artystą o dotrzymanie terminów 11 maja 1830 r. Julian Ursyn Niemcewicz uroczyście odsłonił rzeźbę. Tym razem nie było takich kontrowersji, jak w przypadku posągu księcia Józefa. Powszechnie znany stał się wyczyn Alka Dawidowskiego z Szarych Szeregów, który 11 lutego 1942 r. oderwał płytę niemiecką, zasłaniającą polski i łaciński napis: „Mikołajowi Kopernikowi Rodacy”. Dało to początek „wojnie pomników”, jak określił te bitwy zastępca komendanta Małego Sabotażu Wawer. W akcie odwetu Niemcy zdjęli bowiem pomnik Kilińskiego i przewieźli do Muzeum Narodowego. Uczynili tym mimowolną przysługę rzeźbie, gdyż Kiliński ocalał. Warszawiacy dośpiewali sobie resztę: „Nad straconą kennkartą Kopernik się biedzi, bo astronom zawinił, a szewc [Kiliński] za to siedzi”. Zdewastowany podczas powstania pomnik Kopernika w 1944 r. został przeznaczony na złom. Szczęśliwie go jednak odnaleziono i ponownie odsłonięto 22 lipca 1949 r.
Warszawa patriotyczna była też szczęśliwa, gdy w 100. rocznicę urodzin Adama Mickiewicza car zezwolił na odsłonięcie w 1898 r. pomnika wieszcza. Zanim to nastąpiło, gazety, stronnictwa, ludzie stoczyli heroiczną walkę o wybór rzeźbiarza i miejsca pod pomnik. W pośpiechu zlecono wykonanie rzeźby mieszkającemu we Francji artyście Cyprianowi Godebskiemu, co „wywołało falę protestów i oburzenia na szpaltach gazet”, pisał varsavianista Wiesław Głębocki. Kłócono się też zawzięcie o miejsce dla Adama – plac Zielony, Warecki (obecnie Powstańców Warszawy), plac Trzech Krzyży, aż w końcu wyznaczono skwer przy Krakowskim Przedmieściu. Władze carskie podczas odsłonięcia pomnika zakazały wszelkich przemówień, więc uroczystość odbyła się w milczeniu, jeśli nie liczyć utworów z „Halki” Stanisława Moniuszki. Wprawdzie warszawiacy nie umawiali się pod Adasiem jak krakowiacy, ale pomnik odegrał historyczną rolę: stąd ruszyła m.in. manifestacja w 1905 r., tu rozpoczęły się wydarzenia marcowe 1968 r., które położyły kres nadziei, że można zbudować w Polsce „socjalizm z ludzką twarzą”.
Gdy Napoleon utworzył marionetkowe Księstwo Warszawskie i Polska zdawała się odradzać, wysunięto w Warszawie projekt budowy pomnika Bonapartego. Zwyciężył jednak car Aleksander I i dopiero po 1918 r. podjęto myśl o uczczeniu cesarza Francuzów, przemianowując plac Warecki na Napoleona. Popiersie cesarza na tymże placu odsłonięto w stulecie jego śmierci, w 1921 r. Odwrotnie niż legenda napoleońska, postument z posągiem nie wytrzymał próby czasu i skruszał po kilku latach. Zacięte dyskusje wokół rzeczywistej roli, jaką Napoleon odegrał w historii i wobec Polaków, zawiesiły sprawę odbudowy pomniczka także po drugiej wojnie światowej.
Warszawiaków dręczyło też pytanie: kto ładniejszy – Syrenka na Rynku Starego Miasta czy Syrenka na Powiślu? Najpierw, w 1855 r., odsłonięto posąg na Rynku obok wodotrysku i kramów kupieckich. Wojnę przetrwał tylko dlatego, że w 1928 r. oddany został na przechowanie i tymczasowy postój na Solcu podczas porządkowania Rynku. Po wędrówkach z Powiśla na mury obronne stolicy rzeźba podziurawiona przez miejscowych wandali i chuliganów wróciła w końcu na Rynek w 1999 r. ku uciesze fotografujących się na jej tle turystów i taplających się w wodzie dzieci.
Posąg Syreny na Powiślu, odsłonięty w 1939 r., jest również bojowy, z mieczem i tarczą, jednak znacznie bardziej statyczny niż dynamiczna Syrenka na Rynku. Dobrze oddawał ówczesny stan napięcia i zagrożenia. Uwagę publiczną przykuła twarz, której użyczyła studentka i poetka Krystyna Krahelska. Życie dopisało do tego posągu niezwykłe dzieje: Syrenka na Powiślu przetrwała pożogi powstania, natomiast Krahelska, po napisaniu m.in. słynnej pieśni „Hej chłopcy, bagnet na broń”, jako sanitariuszka została ciężko ranna już pierwszego dnia insurekcji. Zmarła 2 sierpnia 1944 r.
Instalacja systemu komunistycznego w Polsce oznaczała wprowadzanie na piedestał nowych bohaterów. Warszawa chlubiła się tym, że w mieście nie zdołano uhonorować w ten sposób Lenina. Zamiast tego stanął pomnik wiecznej chwały „słoneczka narodów” – Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, wyrastający ponad stolicę. Jednak pierwszą rzeźbą kojarzoną z nowym ustrojem stał się praski pomnik Braterstwa Broni. Warszawa ochrzciła ten monument mianem „czterech śpiących – trzech walczących”, a po odzyskaniu suwerenności w 1989 r. pojawiła się sprawa dalszego bytu tego pomnika. Oblewano go czerwoną farbą, pisano „czerwona zaraza”, pracownicy IPN przekonywali, że jest to „symbol władzy Stalina nad Polską”. Walka wokół tego pomnika jest w gruncie rzeczy wojną o zagospodarowanie przestrzeni historycznej dla własnych celów politycznych i zyskania wyborców. Budowa stacji metra w tym miejscu zadecydowała, że kontrowersyjny pomnik nie wróci na plac Wileński, co dodatkowo skomplikuje stosunki z Rosją.
Odium warszawiaków kierowało się jednak głównie w stronę Feliksa Dzierżyńskiego, którego posąg uroczyście odsłonięto w 1951 r. na placu Bankowym, przemianowanym na plac Dzierżyńskiego. Już niebawem – jak wieść warszawska niosła – ktoś pomalował „krwawemu Felkowi” ręce na czerwono. Pomnik Dzierżyńskiego stał się też pierwszą ofiarą odreagowania warszawskiej wściekłości na sowiecką dominację w Polsce. Został roztrzaskany w 1989 r., a nieco dalej postawiono pomnik Juliusza Słowackiego.
Po 1989 r. i przywróceniu Polsce suwerenności zaczęli wracać na piedestał bohaterowie, których cenzura PRL usiłowała zdeprecjonować lub wymazać ze zbiorowej pamięci. Pomnik marszałka Józefa Piłsudskiego stanął na dawnym placu Saskim w 1995 r. Od razu wzbudził wiele kontrowersji. Obecnie podnoszone jest, że podczas licznych uroczystości żołnierze Wojska Polskiego ustawiają się tyłem do pomnika Piłsudskiego, co może być potraktowane jako zniewaga dla pamięci Marszałka. Kpiący ze wszystkiego warszawiacy nadali mu też miano dziadka parkingowego, strzegącego aut postawionych przy Hotelu Europejskim. Rozżalony jest twórca pomnika Tadeusz Łodziana, który chce przesunąć pomnik na miejsce, gdzie stał niegdyś książę Poniatowski, lekko w prawo, by na Marszałka patrzyli żołnierze po wydaniu komendy „na prawo patrz”. Natomiast projekt, by dawny plac Saski otoczyć posągami polskich królów, nie zyskał poparcia.
Obecnie trwa wojna o miejsce pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej. I zapewne zwycięzcy w wyborach zadecydują, czy ma stanąć przed Pałacem Prezydenckim, czy Bolesława Prusa przesunąć na inne miejsce i tam postawić pomnik smoleński, czy też ulokować go na skwerze przy ulicy marszałka Focha i Trębackiej. W tej walce na pomniki uderza zaciekłość: jest to zastępcza bitwa o przeforsowanie własnej wizji dziejów i własnej gradacji postaci oraz symboli. Nawet tak niewinny znak, jakim była tęcza na placu Zbawiciela, budził skrajne opinie: od potępienia jako symbolu „zboczeńców” po aprobatę jako symbolu tolerancji obyczajowej.
Jednak warszawiacy, gdy mijają partyjne wojny o pomniki, chrzczą je dosadnie i po swojemu i to sprowadza posągi na ziemię. Jednakże na taki eksperyment, jak podświetlenie posągu konnego marszałka Piłsudskiego tak, że przedstawiał on szkielet, nikt się w Warszawie nie odważył. To wydarzyło się w Lublinie.