Polskie drogi w Portugalii
Jakie były losy polskich uchodźców na portugalskiej ziemi
Ulica jest zaciszna, ciasno zabudowana reprezentacyjnymi kamienicami z początku XX w. Ta z numerem 49, teraz szczelnie zasłonięta rusztowaniem i siatką ochronną, stoi kilka kroków od reprezentacyjnej Avenida da Liberdade, lizbońskiej Champs Elysees, na której liczba butików z najwyższej półki dorównuje liczbie wiekowych palm rosnących po jej obu stronach.
Rodrigo da Fonesca 49 to dawna siedziba Komitetu Pomocy Uchodźcom Polskim w Portugalii. Ta funkcjonująca w latach 1940–45 pod egidą rządu londyńskiego instytucja rozwinęła niezwykle szeroką działalność. Dzięki niej, ale też i innym organizacjom wspierającym uchodźców pomoc otrzymało 12–13 tys. Polaków, którzy docierali nad Tag z całej Europy, najwięcej z Francji po jej kapitulacji w czerwcu 1940 r.
Szosa się kończy
Kierunek portugalski był oczywisty – to jedyne bezpieczne miejsce w ogarniętej wojną Europie, do którego można było dotrzeć drogą lądową i odpłynąć nie tylko do Wielkiej Brytanii, ale również do obu Ameryk. Przynajmniej początkowo dojazd nie sprawiał takich trudności jak wyjazd. „Bo wam się, panowie, wciąż zdaje, że, jak dotychczas, możecie dalej jechać po ziemi. Otóż nie! Zrozumcie wreszcie jedno: szosa się skończyła” – tak ambasador RP w Lizbonie Karol Dubicz tłumaczył uchodźcom przybywającym do siedziby polskiej placówki sytuację, w jakiej znaleźli się latem 1940 r.
Od upadku Francji do ostatnich miesięcy wojny nad Tag ciągnęli zarówno cywile, jak i wojskowi, którzy dalej chcieli się bić z Niemcami. Niektórzy tak zdeterminowani jak pewien podoficer, który po ucieczce z obozu dla jeńców wojennych w okolicach Kolonii, dojechał do Lizbony na… skradzionym Niemcom rowerze. Schronienia szukali duchowni różnych wyznań (m.in. biskup chełmiński Stanisław Okoniewski, który dotarł do Portugalii przez Rumunię, Włochy i Francję i zmarł w Lizbonie w 1944 r.