Biedny Meksyk! Tak daleko od Boga i tak blisko Stanów Zjednoczonych – słowa dyktatora tego kraju gen. Porfirio Diaza oddają specyficzne stosunki obu krajów. Gdy w 1803 r. Napoleon odsprzedał Stanom Zjednoczonym obszar tzw. Luizjany (POLITYKA 23/15), młode państwo amerykańskie zaczęło graniczyć z ówczesnymi koloniami Hiszpanii. Początkowo na pogranicze zapuszczali się wyłącznie traperzy i podróżnicy. Jednak gdy po krwawej wojnie Meksyk zrzucił w 1821 r. zwierzchność Hiszpanii, żyzne obszary Teksasu stały się magnesem przyciągającym osadników.
Rząd Meksyku początkowo chętnie widział przybyszów z północy – młode państwo, targane kryzysami, nie było w stanie skolonizować pogranicza. Ale nieliczne garnizony i niewydolna administracja nie mogły zapanować nad imigracją i wkrótce osadnicy osiągnęli liczebną przewagę. Powodowało to konflikty z miejscowymi władzami; przybrały one na sile w 1829 r., gdy Meksyk zniósł niewolnictwo. Większość amerykańskich osadników przybywała z południowych stanów, gdzie było ono podstawą gospodarki. Nieporozumienia potęgowała też niestabilna sytuacja wewnętrzna Meksyku. Spór między liberałami a konserwatystami doprowadził w 1834 r. do obalenia konstytucji i wprowadzenia dyktatury. Władzę przejął ambitny i pozbawiony skrupułów gen. Antonio Lopez de Santa Anna. W tym czasie w Teksasie było już 35 tys. osadników amerykańskich wobec 4 tys. Meksykanów. Dla przyzwyczajonych do obywatelskich swobód przybyszów dyktatura była nie do zaakceptowania i konflikt był tylko kwestią czasu.
We wrześniu 1835 r. oddział dragonów meksykańskich próbował odebrać amerykańskim osadnikom w miasteczku Gonzales starą armatę.