Zawód satyryk? – Same zawody – powiadał monologista w czasach II Rzeczpospolitej. Jak to zwykle u kabareciarzy bywa, przesadził: satyra w tamtych latach stała się ważnym elementem życia politycznego i obyczajowości. Decydowały o tym talenty autorskie i aktorskie, docenienie rozrywkowej na pozór twórczości nawet przez sfery rządzące. Zapraszanie na szopki do Belwederu przez Marszałka, miejsce Wieniawy przy stoliku skamandrytów w Ziemiańskiej, obecność na premierach w teatrzykach i kabaretach to była norma. Prawda, nieraz interweniowała cenzura, konfiskując teksty i rysunki w „Cyruliku Warszawskim” czy „Szpilkach”, lecz nie wpływało to na obraz całości.
Czołowi satyrycy II RP zwalczali endecję i faszyzujących narodowców. Ośmieszali i wykpiwali ich mocarstwowe ciągoty skuteczniej niż przynudzający publicyści i niestroniący od patosu politycy. Nic więc dziwnego, że o roli dowcipu jako narzędzia propagandy nie zapomnieli ci, co w Lublinie zakładali podwaliny pod Ludową. W 1944 r. ukazał się pierwszy numer satyrycznego pisma „Stańczyk”. Oprócz Hitlera, walki z III Rzeszą „Stańczyk” wiele uwagi poświęcał wrogom ludowej władzy, londyńskiemu rządowi i jego krajowym sympatykom.
Ukazało się jedynie pięć numerów „Stańczyka”, redagowanego przez byłego więźnia Berezy Leona Pasternaka. Władze zrezygnowały z pisma – jego autorzy pozwalali sobie na satyrę personalną, drwiny z nowo kreowanych wielkości. Epizod lubelski sprawił, że następca „Stańczyka” – wydawany już w Łodzi tygodnik „Szpilki” – był ostrożniejszy w doborze tematów. Pewniaki to były rozprawy z imperialistami („Chory z uzbrojenia”), wykpiwanie Mikołajczyka po ogłoszeniu oficjalnych wyników referendum, w którym władza nawoływała, by głosować „3 x tak!