Gepard, najszybsze zwierzę lądowe, przyspiesza do 100 km na godzinę prędzej niż porsche, ale szybko się tym tempem męczy. Najłatwiej na wolności spotkać go można w Namibii, dokąd z Europy rejsowymi liniami, bez międzylądowania, można dotrzeć tylko z dwóch miast: Monachium i Frankfurtu. Berlińczyk w samolocie linii Condor leci odwiedzić brata, który przeniósł się do dawnej Deutsch-Südwestafrika ponad pół wieku temu i dziś wiedzie żywot zamożnego emeryta. To któreś z rzędu odwiedziny. Bo to raj. Gdyby nie dzieci i wnuki rozsiane po Niemczech, sam by tam pewnie któregoś dnia osiadł. Gdy na lotnisku w stolicy kraju, Windhoek, kolejny czarny Namibijczyk okazuje się mieć na imię Hendrik, Wolfgang, Manfred albo Franz, staje się jasne, że Niemcy zapuścili tu głębokie korzenie.
W sklepach spożywczych słoiki z niemiecką kapustą i ogórkami, kiełbasy importowane z Niemiec. Namibijskie piwo warzy się zgodnie z Bawarskim Prawem Czystości z 1516 r.: tylko słód jęczmienny, chmiel i woda. Ulice noszą imiona dowódców wojskowych z arystokratycznych rodów. W Swakopmund nad Oceanem Atlantyckim, na rogu Moltke Strasse (Helmut Karl Bernhard von Moltke, pruski feldmarszałek, przez 30 lat szef sztabu generalnego) i Brucken, stoi Haus Hohenzollern, zbudowany w 1906 r. luksusowy hotel w stylu art nouveau – niektórzy twierdzą, że był to burdel. W sklepach z pamiątkami do nabycia kopia hełmu Schutztruppe niemieckiej armii kolonialnej, opatrzonego czerwono-biało-czarnymi insygniami Drugiej Rzeszy, i flagi imperium z surowym czarnym orłem. Redakcja „Die Republikein”, dziennika w języku afrikaans, sąsiaduje z „Allgemeine Zeitung”, pierwszą codzienną gazetą w Namibii liczącą dokładnie sto lat i jedynym w Afryce dziennikiem wydawanym po niemiecku.