Jeśli wierzyć historykom, kiedy ogłoszono rozwiązanie Świętego Cesarstwa Rzymskiego (od XV w. – Narodu Niemieckiego), niemal nikt nie zwrócił na to uwagi. Inaczej niż inne wielkie imperia, cesarstwo nie tyle runęło z hukiem, ile stoicko wyzionęło ducha z ledwie słyszalnym westchnieniem.
W 1806 r. Napoleon bezpardonowo zażądał abdykacji od dotychczasowego cesarza Franciszka II Habsburga. W przypadku odmowy zagroził wojną. Franciszek nie miał dość siły, by przeciwdziałać wydarzeniom. Jego kanceliści przygotowali więc stosowny dokument. O poranku 6 sierpnia 1806 r. Habsburg – parokrotnie napominany przez swoich doradców – podpisał akt likwidacji cesarstwa. Jeszcze tego samego dnia imperialny herold przejechał w pełnych regaliach przez ulice Wiednia, aż dotarł do Jesuitenkirche w centrum miasta, gdzie odczytał zgromadzonym treść pisma.
Ani święte, ani cesarstwo
Święte Cesarstwo Rzymskie przez niemal tysiąc lat stało w – symbolicznym i politycznym – centrum europejskiego doświadczenia. Mimo to bardzo długo uważano je za twór dziwny, nawet nieudany. Słynna opinia Woltera brzmiała: „Nie było ani święte, ani rzymskie, nie było też cesarstwem”. James Madison, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, określił zaś jego instytucje jako bezwolne.
Dzieje cesarstwa rozpoczęły się w Boże Narodzenie 800 r., kiedy w Rzymie papież Leon III włożył imperialny diadem na głowę Karola Wielkiego, króla Franków. Wtedy było ono średniowieczną inkarnacją Imperium Rzymskiego z cesarzem jako politycznym przywódcą zachodniego chrześcijaństwa. Pod względem prestiżu żaden monarcha nie mógł się z nim równać, dlatego cesarska korona była powodem zaciekłej rywalizacji między najświetniejszymi rodami Europy: Hohenstaufami, Wittelsbachami, Luksemburgami, Habsburgami, a nawet Plantagenetami czy Walezjuszami.