Historia

Nowy król Chicago

Zwycięstwo i upadek Alfonsa Capone'a

Alkohol z nielegalnych bimbrowni wylewano do kanałów. Alkohol z nielegalnych bimbrowni wylewano do kanałów. World History Archive / East News
W 1926 r. zakończyła się najbardziej krwawa wojna pomiędzy gangsterami Chicago. Bezapelacyjnym zwycięzcą został w niej Alfons Capone.
Samochód Ala CaponeBettmann Archive/Getty Images Samochód Ala Capone
Ofiary masakry w dniu św. Walentego, 1929 r.Chicago History Museum/Getty Images Ofiary masakry w dniu św. Walentego, 1929 r.
Alfons Capone, drobny włoski gangster, który niespodziewanie został królem Chicago.Bettmann Archive/Getty Images Alfons Capone, drobny włoski gangster, który niespodziewanie został królem Chicago.
Gangster polskiego pochodzenia Earl Wojciechowski (Hymie Weiss), jedyny człowiek, którego bał się Alfons Capone.Bettmann Archive/Getty Images Gangster polskiego pochodzenia Earl Wojciechowski (Hymie Weiss), jedyny człowiek, którego bał się Alfons Capone.

Trudno znaleźć lepszy niż prohibicja przykład dla powiedzenia o piekle wybrukowanym dobrymi chęciami. Ten szlachetny eksperyment, mający wyrwać miliony amerykańskich mężczyzn ze szponów alkoholizmu, przyniósł ze sobą skutki, jakich nie spodziewali się ani zwolennicy, ani przeciwnicy 18. poprawki do Konstytucji USA.

W walce o trzeźwość

W kulturze popularnej zwolenników prohibicji, zwanych suchymi, przedstawia się jako uniesionych poczuciem moralnej wyższości bigotów, sekciarzy i zwariowane sufrażystki. W rzeczywistości ruch na rzecz abstynencji w Stanach Zjednoczonych miał zarówno długą historię, jak i szerokie poparcie społeczne.

Od niepamiętnych czasów alkohol traktowano nie tylko jako napój wyskokowy, ale też jeden z podstawowych elementów diety. Napoje o różnej zawartości alkoholu zastępowały wodę, często, szczególnie w miastach, zupełnie niezdatną do picia. Rozwodnionym winem oraz piwem pojono – w trosce o ich zdrowie – nawet dzieci. W pierwszych dekadach XIX w. coraz większą popularność zaczęły zdobywać różne odmiany wódki, wytwarzane masowo przez coraz wydajniejsze gorzelnie przemysłowe. Napoje te, zawierające piorunujące dawki alkoholu, tańsze w produkcji i łatwiejsze w transporcie, zaczęły zastępować stosunkowo łagodne wino i piwo. Wraz z nimi pojawiła się w Stanach Zjednoczonych pierwsza wielka fala pijaństwa, ze wszystkimi swoimi skutkami społecznymi. Co bardziej wstrzemięźliwi obywatele zareagowali, organizując się w liczne stowarzyszenia, postulujące rozmaite prawne ograniczenia, aż do całkowitej prohibicji włącznie. Prym wiedli w nich potomkowie purytanów i przedstawiciele różnych wyznań protestanckich, metodyści, baptyści, kwakrzy. Kościół katolicki odnosił się do ich działań z rezerwą, argumentując, że prawo stanowione przez państwo nie może być źródłem moralności.

Pierwsze ruchy na rzecz wstrzemięźliwości powstały już w XVIII w., sto lat później potężna Liga Antysaloonowa zaczęła coraz skuteczniej wpływać na polityków. W 1851 r. prohibicję wprowadzono w stanie Maine, pod koniec wieku obowiązywała ona już w sześciu stanach. Cały wielki ruch przeciwstawiający się spożyciu alkoholu utożsamiano z postępem społecznym – ponieważ licznie wspierały go kobiety, abstynenci optowali również za przyznaniem im praw wyborczych.

Ostateczny, jak się zdawało, cios stronnictwu mokrych zadała pierwsza wojna światowa. Pojawił się wtedy cały szereg argumentów ekonomicznych, związanych z przestawieniem gospodarki na tory wojenne. Propagandowo wykorzystano też fakt, że większość amerykańskich browarów, produkujących zresztą głównie na potrzeby nowych emigrantów z Europy, znajduje się w rękach Niemców.

Ustawa Volsteada, jak powszechnie nazywano nowe prawo antyalkoholowe (od nazwiska republikańskiego polityka z Minnesoty, najaktywniejszego zwolennika prohibicji w Izbie Reprezentantów), została przegłosowana przez Kongres w grudniu 1917 r., a ratyfikowana w styczniu 1919 r. Ostatecznie weszła w życie w styczniu 1920 r. jako 18. poprawka do konstytucji, wprowadzając zakaz wyrobu, handlu i transportu alkoholu na całym terytorium Stanów Zjednoczonych. Szybko miało się okazać, jak niebezpieczne skutki niesie ze sobą moralny rygoryzm zawarty w rządowej ustawie. Największy opór wobec prohibicji miały stawić wielkie miasta, wśród których szczególne miejsce zajęło położone stosunkowo niedaleko od kanadyjskiej granicy Chicago.

Wielka rzeźnia

To trzecie z największych amerykańskich miast (po Nowym Jorku i Los Angeles) w latach 30. XIX w. było osadą zamieszkaną przez ok. 200 osób. Znakomite położenie nad Wielkimi Jeziorami zdecydowało o jego rozwoju. Po zbudowaniu dróg żelaznych Chicago stało się największym węzłem kolejowym kraju i centrum przerobu mięsa – bydło z zachodu zwożono do przemysłowych rzeźni. Po wielkim pożarze w 1871 r. drewnianą zabudowę zastąpiły budynki z cegły i kamienia, narodził się słynny na całym świecie architektoniczny styl chicagowski, w mieście wybudowano pierwsze drapacze chmur o żelaznej konstrukcji. Populacja, zasilana kolejnymi falami emigracji, szybko rosła. Przed pożarem liczba mieszkańców wynosiła ok. 300 tys. osób, w pierwszych latach XX w. już 1,7 mln, by po dekadzie osiągnąć 2,2 mln.

Robotnicze miasto podzieliło się w naturalny sposób na dzielnice zasiedlane przez kolejne fale emigrantów z Europy: Irlandczyków, Niemców, Polaków, Czechów, Żydów i Włochów, którzy nie żyli ze sobą w zgodzie. Chłopcy i młodzi mężczyźni organizowali się w bandy i uliczne gangi, gdzie uczyli się stosowania przemocy. Część z nich pozostawała w półświatku, zasilając szeregi kieszonkowców, bankowych rabusiów, kasiarzy czy działających nielegalnie bukmacherów. Przed nastaniem prohibicji zorganizowana przestępczość największe dochody ciągnęła z hazardu i prostytucji, choć wchodziła też w konszachty ze światem polityki i biznesu. Już przed wybuchem Wielkiej Wojny młodociany gang z irlandzkiej dzielnicy North Side wynajmował się w tzw. wojnie gazetowej, toczonej w Chicago przez dwa największe dzienniki. Nie chodziło w niej bynajmniej o konkurencję cenową – opłacani przez redakcje przestępcy porywali samochody z wydrukowanymi gazetami, zastraszali i bili kioskarzy sprzedających konkurencyjny tytuł.

Ukochani przestępcy Ameryki

Nie wszyscy gangsterzy zrozumieli od razu, jaką szansę otwiera przed nimi ustawa Volsteada. Najważniejszy z bossów Chicago Big Jim Colosimo, właściciel ponad stu burdeli, blokował pierwsze próby organizacji przemytu alkoholu na wielką skalę. Bardziej przewidujący okazał się jego adiutant Johnny Torrio, znany jako Lis. W maju 1920 r. Big Jim został zastrzelony w należącej do niego kawiarni – sprawcy nigdy nie schwytano, ale w powszechnej opinii za zamachem stał właśnie Torrio. To on, po przejęciu kontroli nad włoskim gangiem, zaczął organizować nielegalne browary, gorzelnie, trasy i sposoby przemytu oraz, co najważniejsze, rynek zbytu.

Jednak jego największą zasługą dla świata przestępczego okazała się pierwsza próba podziału zysków z nielegalnych operacji pomiędzy różne gangi, wyznaczenia im stref wpływów, rozwiązywania konfliktów drogą mediacji. Torrio bowiem jako pierwszy zrozumiał dwie fundamentalne dla mafii zasady. Po pierwsze, zamiast walczyć z władzą, należy z nią współpracować, stąd rzeka dolarów płynąca szerokim strumieniem do kieszeni lokalnych polityków, sędziów, prokuratorów i policjantów. Po drugie, strzelaniny nie służą interesom, a wszystkie nieporozumienia należy załatwiać wewnątrz podziemnego świata.

W pierwszym okresie prohibicji gangsterzy, jako przeciwstawiający się niepopularnemu prawu, i tak łamanemu niemal jawnie przez wszystkich i przy każdej okazji, cieszyli się raczej sympatią opinii publicznej. Prasa, żyjąca w pełnej symbiozie z gangsterami i opisująca ich rozmaite wyczyny, przedstawiała przestępców jako współczesnych piratów. Styl życia członków gangów, zewnętrzna elegancja, zamiłowanie do drogich samochodów, ubrań i rezydencji, osobista odwaga czyniły ich bohaterami zbiorowej wyobraźni, a nawet ucieleśnieniem sukcesu i amerykańskiego sposobu życia.

Zmotoryzowani gangsterzy

Przestępczość zorganizowana stała się szybko jednym z najnowocześniejszych biznesów w Stanach Zjednoczonych. Nie tylko pod względem struktury czy sposobu zarządzania, przejętego wprost z wielkich korporacji. Przemyt i handel na tak wielką skalę nie byłyby możliwe bez nowych wynalazków, spośród których najważniejsze okazały się samochód Forda i pistolet maszynowy Thompsona.

Ford Model T zawdzięczał swoją ogromną popularność dwóm czynnikom: prostocie konstrukcji oraz niskiej cenie. Dzięki zastosowaniu taśmy montażowej, nie pierwszej w przemyśle motoryzacyjnym, lecz najbardziej efektywnej, już przed przystąpieniem USA do wojny kosztował mniej niż 350 dol. (najniższą cenę, 260 dol., osiągnął w 1925 r.). Ponieważ ładunek kanadyjskiej whisky, jaki mieścił się w tym aucie, po przeszmuglowaniu go przez granicę przynosił zysk ok. 4 tys. dol., tani i niezawodny Model T stał się ulubionym autem przemytników. W warsztatach pracujących na potrzeby gangsterów szybko nauczono się, jak z trzylitrowych, mało żwawych motorów wycisnąć więcej koni mechanicznych. Tak powstały moonshine runners, a wraz z nimi żywa do dziś tradycja rasowania seryjnych samochodów.

Pistolet maszynowy Thompsona, nazwany w latach 20. chicagowską maszyną do pisania, miał trafić do rąk amerykańskich żołnierzy walczących w Europie. Zanim jednak pierwsza partia tej nowoczesnej broni została wysłana do Francji, ogłoszono rozejm. Thomson, stojący na skraju bankructwa, mimo usiłowań, nie zdołał zainteresować armii swoim wynalazkiem. By znaleźć rynek zbytu, pistolety te reklamowano jako idealne narzędzie do domowej samoobrony, a dzięki luce w prawie sprzedawano je bez pozwolenia nawet w sklepach z narzędziami. Gangsterzy nie od razu zorientowali się w ich morderczych możliwościach – pierwszy raz w strzelaninie w Chicago użyto ich we wrześniu 1925 r. Od tego momentu Tommy gun stał się symbolem epoki gangsteryzmu.

Śmierć wśród kwiatów

Kompromis zaproponowany przez Torria nie wytrzymał próby czasu. Krucha umowa została zerwana przez irlandzki gang North Side. Jego boss, Dion O’Banion, uchodził za nieustraszonego i niezwykle brutalnego przestępcę. Według policji miał na swym osobistym koncie co najmniej 25 ofiar, choć nigdy nie został skazany za zabójstwo. Jak wielu ówczesnych gangsterów, nie rozstawał się z bronią. W szytych na miarę garniturach kazał wszywać specjalnie spreparowane trzy kabury na pistolety i każdy z jego konkurentów wiedział, że potrafi się nimi posłużyć. Jedyną słabością O’Baniona były kwiaty – we własnej kwiaciarni zajmował się układaniem bukietów i wieńców, często zresztą zamawianych na pogrzeby przestępców.

Posługując się groźbami i proponując korzystne ceny, przyciągał do kontrolowanej przez siebie części miasta handlarzy alkoholem z innych dzielnic, zwiększając dochody North Side aż pięciokrotnie. Ta metoda uderzyła szczególnie w sycylijski gang braci Genna. W maju 1924 r. O’Banion zagrał jeszcze wyżej. Za pół miliona dolarów sprzedał Torriowi swoje udziały w nielegalnym browarze, natychmiast po transakcji zamkniętym przez chicagowską policję. Uważano powszechnie, że Irlandczyk wiedział o szykowanym nalocie i celowo wyprowadził w pole włoskiego bossa. Tym razem powściągliwy Torrio postanowił odpowiedzieć, zezwalając braciom Genna na zabójstwo O’Baniona. 10 listopada 1924 r. do kwiaciarni przy North Site Street weszło trzech mężczyzn. Właściciel uścisnął rękę jednemu z nich – ten przytrzymał dłoń, nie pozwalając Irlandczykowi sięgnąć po broń. Dwaj pozostali oddali do bossa North Side sześć strzałów, by po chwili odjechać w kolumnie aż siedmiu samochodów (pozostałe auta, zgodnie z wypracowaną przez gangsterów taktyką, miały uniemożliwić policyjny pościg).

Straszliwy Polak

Jeśli ludzie Torria liczyli, że na tym zakończy się konflikt z Irlandczykami, srogo się pomylili. Następcą O’Baniona został jego serdeczny przyjaciel Earl Wojciechowski, znany w Chicago jako Hymie Weiss. 26-latek okazał się przeciwnikiem jeszcze groźniejszym niż zabity Irlandczyk, dorównywał mu bowiem brutalnością, ale znacznie przewyższał inteligencją i rzadko tracił nad sobą panowanie. W późniejszych latach mówiono o nim często, że był jedynym człowiekiem, którego bał się Alfons Capone. Co więcej, Weissowi nie chodziło o pieniądze czy władzę (mimo młodego wieku miał już miliony dolarów), lecz o zemstę.

W styczniu 1925 r. na ulicach Chicago rozpoczęła się wojna. Najpierw zaatakowano Capone’a, wówczas mało jeszcze znanego porucznika Torria, podpisującego się jako Al Brown. Z zamachu wyszedł on bez szwanku. Mniej szczęścia miał sam Torrio, dwa tygodnie później postrzelony z pistoletu i ze strzelby. Kiedy zabójcy zorientowali się, że ten, mimo ciężkich ran, przeżył, usiłowali dobić go w szpitalu. Przerażony gangster dla własnego bezpieczeństwa dał się zamknąć na dziewięć miesięcy w więzieniu, gdzie w wyściełanej dywanami i luksusowo umeblowanej celi, w obecności adwokatów, przekazał swoje imperium Alfonsowi Capone i oficjalnie wycofał się z przestępczych interesów, by wkrótce uciec do Włoch.

Przestępcze Chicago podzieliło się na dwa zwalczające się obozy. Niemal każdy duży gang musiał opowiedzieć się po stronie Weissa lub Capone’a. Wymierzone w konkurencję działania stały się jeszcze bardziej brutalne. To właśnie wtedy zaczęto na ulicach używać pistoletów maszynowych i bomb, nazywanych ananasami. Opinia publiczna, dotąd dość przychylna przestępcom, zaczęła się od nich odwracać. Również policjanci, zirytowani własną bezradnością, zaczęli coraz zacieklej zwalczać przestępczość zorganizowaną, nie stroniąc zresztą od metod wykraczających daleko poza granicę prawa.

Pierwszą ofiarą padł gang Gennów, zwalczany jednakowo zaciekle przez Weissa i policję – w krótkim czasie trzech z sześciu braci straciło życie w zamachach i strzelaninach, pozostali wybrali ucieczkę z miasta. Capone również zadawał bolesne ciosy sprzymierzeńcom North Side. Na jego celowniku (dosłownie) znalazł się irlandzki gang braci O’Donnellów, usiłujących wejść do Cicero, przejętego przez Capone’a przedmieścia Chicago. W kwietniu 1926 r. podczas jednej z gangsterskich strzelanin serią z thompsona został skoszony młody prokurator William H. McSwiggin. Zginął on przypadkiem, ale na spust najprawdopodobniej nacisnął sam Capone. Tym razem władze zareagowały stanowczo, wprowadzając do Cicero Gwardię Narodową – przez kilka gorących miesięcy Capone musiał się ukrywać.

Po powrocie postanowił natychmiast o sobie przypomnieć. Na początku sierpnia jego ludzie przeprowadzili nieudany zamach na Weissa. Polak odpowiedział w stylu, jakiego w Chicago jeszcze nie widziano. 20 września pod restaurację w Cicero, gdzie stołował się Capone, podjechał czarny samochód. Przez uchyloną szybę ktoś wystawił lufę pistoletu maszynowego i ostrzelał szklaną witrynę. Capone, chcąc sprawdzić, co właściwie się wydarzyło, ruszył ku drzwiom restauracji. Życie uratował mu przytomny ochroniarz, rzucając Alfonsa na podłogę. Pierwszy strzelec, używający ślepych naboi, miał wywabić ofiarę na ulicę. Za nim jednak, w równej kolumnie, jechało osiem samochodów wypełnionych gangsterami North Side, uzbrojonymi w thompsony, colty i strzelby. Jak policzyła później policja, ludzie Weissa wystrzelili ponad tysiąc pocisków – cudem nikt nie zginął, choć raniono pięć osób, w tym, na szczęście niegroźnie, pięcioletniego chłopca.

Epoka Capone’a

Po tej demonstracji Capone postanowił negocjować, jednak Weissowi nie chodziło o wpływy, lecz o zemstę. W zamian za pokój zażądał śmierci wykonawców zamachu na O’Baniona. Capone musiał odmówić. 11 października 1926 r. Weiss i kilku jego ludzi zostało ostrzelanych przez wynajętych morderców, czatujących na niego od kilku dni. Weissa trafiły trzy pociski z thompsona, zabijając go na miejscu.

Wkrótce po śmierci bossa North Side gangsterzy znów usiedli do stołu rokowań. Tym razem warunki podyktował Capone, jak nazwały go gazety, nowy król Chicago. Znów zapanował pokój, choć, jak miało się okazać, nie na długo. Gang z North Side został ostatecznie rozbity w masakrze w dniu św. Walentego, w 1929 r. A los Capone’a miały już wkrótce przypieczętować zakurzone księgi rachunkowe, skonfiskowane po zabójstwie McSwiggina, odkryte przez skrupulatnego agenta skarbowego Franka Wilsona.

Polityka 52/53.2016 (3091) z dnia 18.12.2016; Historia; s. 94
Oryginalny tytuł tekstu: "Nowy król Chicago"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną