Transport wodny jest tani, w zasadzie ekologiczny. W piastowskiej Polsce rzeki, płynąc ku Bałtykowi, ułatwiały wymianę towarów między północną i południową Europą, a księciu Mieszkowi I zbrojną ekspansję na Pomorze. Biskup Wojciech w 997 r. z misją do pogańskich Prusów wyprawił się w łodzi, co uwieczniono na drzwiach gnieźnieńskich. Żegluga była zupełnie wolna. Pierwsze przywileje i ograniczenia w używaniu rzek pojawiły się w XII i XIII w., kiedy szerzej z ich wód korzystać zaczęli hodowcy ryb i właściciele poruszanych kołem wodnym młynów, foluszy – urządzeń do spilśniania sukna i przecierających drewno traków. Piętrząc wodę w rzekach na własne potrzeby, innym utrudniali żeglugę. Zaczęto wprowadzać opłaty za spław i prawem składu zmuszać kupców do wystawiania na sprzedaż spławianych towarów.
Prof. Mieczysław Rybczyński, hydrotechnik i kierownik Ministerstwa Robót Publicznych w trzech przedwojennych rządach, w pracy „Żegluga śródziemna i regulacya rzek w ustawodawstwie sejmów polskich” pisał, że transport wodny w dawnej Polsce był tak istotny, że nie było prawie sejmu ani traktatu z państwami ościennymi (z rozbiorowymi włącznie), w których by nie było mowy o żegludze. Statuty piotrkowskie z 1447 r. wymieniają najważniejsze (królewskie) rzeki i wszystkim zainteresowanym, bez względu na stan, dają prawo do żeglugi bez jakichkolwiek opłat. W 1496 r. król Olbracht zwolnił szlachtę od opłat za spławiane zboże i inne towary własnego wyrobu, a statuty nieszawskie nakazały oczyszczenie nurtu Wisły pod Toruniem i pozostawienie wrót w jazach do przepuszczania statków. Kiedy nie dało się przez wrota przeprawić rosnącej liczby tratew i łodzi, kolejne sejmy pod karą grzywny nakazały burzenie jazów. XVI w. i połowa XVII to czas największego rozkwitu śródziemnej żeglugi.