Koniunktura na kino historyczne wyraźnie się rozkręca, a obchody stulecia odzyskania niepodległości tylko rozpalają wyobraźnię. Władzy marzy się, by filmowcy wzmacniali pozytywny wizerunek naszej ojczyzny i żeby bronili „polskiej racji stanu”. Z rolą propagandzistów większość artystów się nie zgadza, ale część z nich coraz chętniej odwołuje się do narodowej przeszłości w jej szlachetniejszym kształcie.
Hollywood zaczyna również to rozumieć, choć do ideału droga daleka. Dowcipy w stylu polish jokes zastąpiło przekonanie o naszym innym, jaśniejszym obliczu. Dobrą robotę wykonali „Niepokonani” – syberyjska saga o polskich uciekinierach z łagru, wyreżyserowana przez Petera Weira. Całkiem niedawno Amerykanie złożyli hołd Antoninie i Janowi Żabińskim, polskiej rodzinie ukrywającej Żydów w warszawskim zoo, w lekko przesłodzonym „Azylu”. Apetyty „dobrej zmiany” zaspokoiłaby jednak dopiero wizja zwycięskiej odsieczy wiedeńskiej z Melem Gibsonem w roli Jana III Sobieskiego, o co zresztą urzędnicy Ministerstwa Kultury ponoć zabiegali, kusząc hollywoodzkich inwestorów obietnicami zaangażowania wielkich pieniędzy. Na razie bezskutecznie.
Ogrodnik jako Piłsudski
Tymczasem jednym z głównych punktów obchodów stulecia odzyskania niepodległości jest zaplanowana na październik premiera „Legionów”. Po realizowanych w półamatorskich warunkach opowieściach o żołnierzach wyklętych ma to być wreszcie pełnowymiarowa odsłona kina narodowego, tym razem „na bogato”. Z rekordowym budżetem, o jakim ludzie z branży mogą u nas pomarzyć, w gwiazdorskiej obsadzie, pod czujnym okiem Dariusza Gajewskiego, reżysera z wyższej półki, zasiadającego w fotelu wiceprezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich.