Marta Panas-Goworska
27 marca 2018
Arcybiskup z Nagrodą Stalinowską
Robotnik na wielkie żniwa
Był jedynym duchownym w historii ZSRR, który zdobył Nagrodę Stalinowską za odkrycia naukowe. Arcybiskup Łukasz, prawosławny święty, a w świeckim życiu świetny chirurg Walentin Wojno-Jasieniecki, z pochodzenia Polak.
Ślepi żebracy szli i szli, trzymając się za kostury. Niektórzy przemierzyli tak sto wiorst, inni dołączyli w pobliskich wioskach. Na czele długiego na kilkadziesiąt metrów ludzkiego łańcucha kroczył młodzieniec, który przed dwoma miesiącami przejrzał na oczy. Wrócił w swoje okolice i opowiedział o cudzie, jaki go spotkał, stając się żywym przykładem, że można odrzucić laskę i przeistoczyć w zdrowego człowieka. Nie poprzestał na tym i postanowił skrzyknąć ociemniałych. Był to czas, gdy niemal w każdej wsi u wrót świątyni przesiadywał ślepiec, i młodzian szybko zebrał gromadę, z którą ruszył w drogę.
Ślepi żebracy szli i szli, trzymając się za kostury. Niektórzy przemierzyli tak sto wiorst, inni dołączyli w pobliskich wioskach. Na czele długiego na kilkadziesiąt metrów ludzkiego łańcucha kroczył młodzieniec, który przed dwoma miesiącami przejrzał na oczy. Wrócił w swoje okolice i opowiedział o cudzie, jaki go spotkał, stając się żywym przykładem, że można odrzucić laskę i przeistoczyć w zdrowego człowieka. Nie poprzestał na tym i postanowił skrzyknąć ociemniałych. Był to czas, gdy niemal w każdej wsi u wrót świątyni przesiadywał ślepiec, i młodzian szybko zebrał gromadę, z którą ruszył w drogę. Wieść o tym niecodziennym korowodzie rozniosła się lotem błyskawicy i w mijanych osadach czekali nań kolejni i kolejni. W końcu procesja dotarła do wsi Wierchnij Lubaż w kurskiej guberni i zatrzymała się przy szpitalu, gdzie przyjmował Walentin Wojno-Jasieniecki. Wiejski lekarz W promieniu sześciu kilometrów do medyka trafiało niemal sto procent potrzebujących. Wystarczyło jednak, że dystans wzrósł dwukrotnie, a docierała zaledwie połowa. Przy większych odległościach prawdopodobieństwo, że pacjent sam znajdzie drogę, spadało do zera. Ale nie tylko to stanowiło udrękę carskiej medycyny. Wojno-Jasieniecki, który w 1905 r. objął w Wierchnim Lubażu posadę lekarza, musiał zmierzyć się z nękającymi ludność ospą, durem brzusznym i odrą. Ledwie udało mu się powstrzymać epidemie, a już musiał rozpoczynać walkę z kolejną plagą. Była to jaglica, zwana egipską chorobą, gdyż pojawiła się w Europie na początku XIX w., tuż po wyprawie wojsk Napoleona pod piramidy. Tym bakteryjnym zapaleniem oczu zarazili się rosyjscy żołnierze okupujący Francję i przywlekli je na tereny Polski i Rusi, gdzie choroba zaczęła się plenić i nieleczona prowadziła do ślepoty. W carskiej Rosji cierpiący na nią ociemniali chłopi poszerzali grono żebraków, a ich obecność rychło wpisała się w krajobraz prowincji i mało kto podejmował już walkę z egipskim zapaleniem spojówek. Leczenie jaglicy przed wynalezieniem antybiotyków polegało na zabiegu chirurgicznym i lekarz ziemski, czyli powołany przez carski samorząd, mógł bez trudu pomóc ślepcom. Wojno-Jasieniecki z sobie właściwym zapałem podjął się tego wyzwania i od rana do wieczora operował. Na efekty nie trzeba było długo czekać i po okolicy rozeszła się wieść o cudotwórcy, który przywraca wzrok. Rozgłos nie ułatwiał mu pracy, a pielgrzymka ślepców, którzy przybyli pod szpital, ostatecznie skłoniła go do wyjazdu. Medyk w nowym miejscu nie porzucił jednak przyzwyczajeń i jako ordynator oddziału chirurgicznego szpitala w Fatieżu niezmiennie niósł pomoc najbardziej potrzebującym. Podejmował się także skomplikowanych zabiegów i rychło zyskał sławę lekarza, do którego „kierowano ciężko chorych ze szpitali całego Czarnoziemia”, czyli historycznego regionu, ze stolicami w stutysięcznym Kursku i nie mniejszym Woroneżu. Popularność także i tym razem stała się jego wrogiem. Nie odszedł od stołu operacyjnego, gdy wezwano go do przewodniczącego zarządu ziemstwa, niejakiego Batiezatuła. Lekarza okrzyknięto rewolucjonistą i dyscyplinarnie zwolniono. Pycha lokalnego dygnitarza został jednak ukarana. „W dzień targowy – zapisał Wojno-Jasieniecki we wspomnieniach – jeden z wyleczonych przeze mnie ślepców wskoczył na beczkę i wygłosił płomienne przemówienie w sprawie mojego zwolnienia, po czym poprowadził tłum gromić radę ziemstwa, której siedziba znajdowała się na rynku. Tam był jeden członek rady i ze strachu wlazł pod stół. Ja oczywiście musiałem jak najrychlej wyjechać z Fatieża”. Opuściwszy prowincjonalne miasteczko, Wojno-Jasieniecki postanowił zrealizować od dawna odkładane plany i z żoną oraz dwójką dzieci ruszył do Moskwy. „Absolwenci rosyjskich szkół medycznych – zapisał w diariuszu – nie wynosili z zajęć umiejętności podawania narkozy i musieli uczyć się tego na własną rękę”, a samemu znieczuleniu, „od którego zależy życie chorego, w programie uniwersyteckim poświęcono mniej miejsca niż mineralogii”. A większość ziemskich lekarzy, obarczona obowiązkami ponad siły, nie była skłonna się doszkalać i w ogóle nie stosowała anestezji. A to przekładało się na niską jakość przeprowadzanych przez nich zabiegów chirurgicznych. Chcąc to zmienić, Wojno-Jasieniecki zastukał do gabinetu kierownika Kliniki Chirurgii Szpitalnej Cesarskiego Uniwersytetu Moskiewskiego. Prof. Pietr Diakonow zgodził się zostać opiekunem jego rozprawy kandydackiej (doktorskiej) poświęconej anestezji i tak oto rozpoczął się nowy etap w życiu niegdysiejszego lekarza ziemskiego. Mąż i naukowiec Walentin Feliksowicz urodził się w 1877 r. w Kerczu na Krymie w rodzinie Polaka i katolika Feliksa Wojno-Jasienieckiego oraz prawosławnej Rosjanki Marii Kudriny. Familia przeniosła się do Kijowa, gdzie utalentowany plastycznie młodzieniec zamierzał wstąpić do akademii sztuk pięknych. Na zmianę decyzji wpływ miała wizyta u Lwa Tołstoja w Jasnej Polanie, skąd wrócił zawiedziony jego ideami, a zarazem głęboko przekonany o konieczności poświęcenia się człowiekowi. Zdał egzaminy na medycynę i z postanowieniem leczenia najbiedniejszych rozpoczął edukację. Na studiach nieoczekiwanie odnalazł też zastosowanie dla swoich talentów artystycznych. „Zaszła ciekawa ewolucja (...) – zapisał w autobiografii – umiejętność całkiem subtelnego rysunku i moje zamiłowanie do formy przeszły na zamiłowanie do anatomii i subtelnej pracy przy preparowaniu i podczas operacji na trupach”. Wojno-Jasieniecki nie nawiązywał, wzorem większości żaków, studenckich przyjaźni, nie uczestniczył w popularnych tajnych zrzeszeniach ani też nie zajmował się nie mniej rozpowszechnioną działalnością konspiracyjną. W dokumentach uczelnianych zachowała się tylko notatka z awantury, w którą się wmieszał. Jeden z przyszłych medyków, Polak, miał naigrawać się z kolegi Żyda i Walentin Feliksowicz zdecydowanie się temu sprzeciwił. Młodzieniec ukończył studia i wbrew przewidywaniom kolegów nie wybrał kariery akademickiej, udając się na wojnę rosyjsko-japońską w 1904 r. Głównym powodem tego wyjazdu były jednak nie pobudki patriotyczne, ale poryw serca. W przyfrontowym szpitalu w Czycie jako siostra miłosierdzia służyła jego kijowska ukochana Anna Łańska (najprawdopodobniej Polka z pochodzenia). Wojno-Jasieniecki poślubił dziewczynę i po zakończeniu walk ruszył z nią na prowincję szukać zatrudnienia jako lekarz ziemski. Zainicjowana w Fatieżu przerwa w obowiązkach chłopskiego medyka sprawiła, że mógł skupić się na planach naukowych. W odróżnieniu od większości początkujących badaczy, którym cele wyznaczają ich profesorowie, Walentin Feliksowicz pojawił się w Moskwie z jasno wytyczonym planem. Domowe problemy sprawiły jednak, że na prowincję wyjechała jego żona z dziećmi. Niebawem także i on zmuszony był do nich dołączyć i aby zarobić na utrzymanie, znów podjął się obowiązków lekarza ziemskiego. Przy czym każdy wolny dzień spędzał w moskiewskim prosektorium i bibliotekach, gdzie kontynuował badania. Wojno-Jasieniecki pracował nad mało znanym w Rosji znieczuleniem miejscowym, polegającym na czasowym zablokowaniu przewodnictwa nerwowego w żądanym fragmencie ciała. W tym celu wstrzykiwał nieboszczykom w oczodół niewielką ilość podgrzanej i zabarwionej żelatyny, po czym obserwował jej rozchodzenie się. Nauczył się też od podstaw francuskiego i biegle władając już niemieckim, przeczytał ponad pięćset zagranicznych książek i artykułów poświęconych interesującej go problematyce. I w ciągu swego pobytu w Moskwie przybliżył się do opracowania skutecznych, a zarazem prostych technik znieczulania. Postęp w nauce dokonywał się jednak kosztem jego życia rodzinnego. Żona medyka nie była w stanie podołać domowym obowiązkom, zaś finanse, którymi dysponowała rodzina, nie wystarczały na zatrudnienie opiekunki. W takiej sytuacji Walentin Feliksowicz pozostał w Moskwie i kontynuował prace, a Anna z córką i synami wróciła do rodzinnego majątku. Rozstanie okazało się dla niej trudniejsze, niż przypuszczała, i doszło do kryzysu. Można podejrzewać, że Anna przeszła załamanie nerwowe, u którego podstaw legły obawy o wierność męża. Po latach Wojno-Jasieniecki tak scharakteryzował rozterki, które zaważyły na losach jego żony: „Złożyła śluby czystości. I wychodząc za mnie za mąż, naruszyła te śluby i nocą przed nabożeństwem weselnym, w cerkwi zbudowanej przez dekabrystów, modliła się przed ikoną Zbawiciela. Nagle wydało się jej, że Chrystus odwrócił swe oblicze i zniknął z kiotu [zdobiona szafka albo półka, w której znajduje się ikona]. Było to najpewniej przypomnienie i za niedotrzymanie obietnicy Bóg ukarał ją niedającą się okiełznać, patologiczną zazdrością”. Doktorant tymczasem kontynuował swe badania i ostatecznie w 1915 r. ukazała się jego „Miejscowa anestezja”, na podstawie której rok później otrzymał stopień naukowy. Książka została doceniona przez Cesarski Uniwersytet Warszawski, gdzie przyznano jej twórcy złoty medal i wysoką nagrodę pieniężną. Traf chciał, że monografia rozeszła się na pniu, a autor nie posiadał niezbędnych egzemplarzy, żeby przekazać je kapitule. Trwała pierwsza wojna światowa, uniwersytet z Warszawy przeniósł się do Rostowa nad Donem i Wojno-Jasieniecki nigdy nie odebrał należnego mu honorarium. Tym niemniej publikacja wyznacza jego wejście do świata nauki. Biskup Łukasz „Na początku lutego – jak to opisuje współczesna rosyjska literatka Jekatierina Kalikinska – na szpitalnym korytarzu pojawił się wysoki, szczupły duchowny, w czarnej riasie z krzyżem na piersi, w którym współpracownicy rozpoznali głównego chirurga. Wszedł do sali operacyjnej, założył biały kitel, zaczął myć ręce”. Nikt z personelu nie pozwolił sobie na komentarze i tylko asystenci, szykując narzędzia, zwrócili się do niego jak zawsze, używając imienia i otczestwa. Wówczas odrzekł: „Walentina Feliksowicza już nie ma, jest kapłan, ojciec Walenty”. Tę historię z 1921 r. poprzedziły wydarzenia, które z perspektywy dekad układają się w logiczną całość. Po obronie stopnia naukowego Wojno-Jasieniecki przeniósł się do Peresławia, gdzie pełnił funkcję naczelnego lekarza. Tam też postanowił napisać kolejną książkę poświęconą diagnostyce ropiejących ran, będących jednym z częstszych problemów, z jakimi borykali się lekarze ziemscy.
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.