Ślepi żebracy szli i szli, trzymając się za kostury. Niektórzy przemierzyli tak sto wiorst, inni dołączyli w pobliskich wioskach. Na czele długiego na kilkadziesiąt metrów ludzkiego łańcucha kroczył młodzieniec, który przed dwoma miesiącami przejrzał na oczy. Wrócił w swoje okolice i opowiedział o cudzie, jaki go spotkał, stając się żywym przykładem, że można odrzucić laskę i przeistoczyć w zdrowego człowieka. Nie poprzestał na tym i postanowił skrzyknąć ociemniałych. Był to czas, gdy niemal w każdej wsi u wrót świątyni przesiadywał ślepiec, i młodzian szybko zebrał gromadę, z którą ruszył w drogę. Wieść o tym niecodziennym korowodzie rozniosła się lotem błyskawicy i w mijanych osadach czekali nań kolejni i kolejni. W końcu procesja dotarła do wsi Wierchnij Lubaż w kurskiej guberni i zatrzymała się przy szpitalu, gdzie przyjmował Walentin Wojno-Jasieniecki.
Wiejski lekarz
W promieniu sześciu kilometrów do medyka trafiało niemal sto procent potrzebujących. Wystarczyło jednak, że dystans wzrósł dwukrotnie, a docierała zaledwie połowa. Przy większych odległościach prawdopodobieństwo, że pacjent sam znajdzie drogę, spadało do zera. Ale nie tylko to stanowiło udrękę carskiej medycyny. Wojno-Jasieniecki, który w 1905 r. objął w Wierchnim Lubażu posadę lekarza, musiał zmierzyć się z nękającymi ludność ospą, durem brzusznym i odrą. Ledwie udało mu się powstrzymać epidemie, a już musiał rozpoczynać walkę z kolejną plagą. Była to jaglica, zwana egipską chorobą, gdyż pojawiła się w Europie na początku XIX w., tuż po wyprawie wojsk Napoleona pod piramidy. Tym bakteryjnym zapaleniem oczu zarazili się rosyjscy żołnierze okupujący Francję i przywlekli je na tereny Polski i Rusi, gdzie choroba zaczęła się plenić i nieleczona prowadziła do ślepoty. W carskiej Rosji cierpiący na nią ociemniali chłopi poszerzali grono żebraków, a ich obecność rychło wpisała się w krajobraz prowincji i mało kto podejmował już walkę z egipskim zapaleniem spojówek.