Znowu Wanda i zły Niemiec znaleźli się wśród narodowych symboli pierwszego kontaktu. W podręczniku dla pierwszoklasistów Polska co prawda nie ma sąsiadów, ale jest kontur Wisły i dziewoja z podpisem, że nie chciała Niemca. O tym, że jesteśmy w jakiejś Europie, uczniowie dowiadują się na ostatnich stronach. Wcześniej jednak – że Niemca trzeba się wystrzegać za wszelką cenę. To jedna z pierwszych legend, jakie „dobra zmiana” proponuje dzieciom w czasach otwartych granic i kilkuset tysięcy polsko-niemieckich małżeństw.
Po raz pierwszy legendę o Wandzie spisał po 1207 r. w „Kronice polskiej” Wincenty Kadłubek. Ale w tamtych czasach, według krakowskiego biskupa, to nie Wanda skakała do Wisły, tylko samobójstwo popełnił pokonany i zauroczony przez nią Niemiec (później nazwany Rytygierem). Oto ta kanoniczna wersja.
Po śmierci Kraka, założyciela Krakowa, „tak wielka miłość do zmarłego władcy ogarnęła senat, możnych i cały lud, że jedynej jego dzieweczce, której imię było Wanda, powierzyli rządy po ojcu. Ona tak dalece przewyższała wszystkich zarówno piękną postacią, jak powabem wdzięków, że sądziłbyś, iż natura obdarzając ją, nie hojna, lecz rozrzutna była. Albowiem i najrozważniejsi z roztropnych zdumiewali się nad jej radami, i najokrutniejsi spośród wrogów łagodnieli na jej widok.
Stąd, gdy pewien tyran lemański srożył się w zamiarze zniszczenia tego ludu, usiłując zagarnąć tron niby wolny, uległ raczej jakiemuś [jej] niesłychanemu urokowi niż przemocy oręża. Skoro tylko bowiem wojsko jego ujrzało naprzeciw królową, nagle rażone zostało jakby jakimś promieniem słońca: wszyscy jakoby na jakiś rozkaz bóstwa wyzbywszy się wrogich uczuć odstąpili od walki; twierdzą, że uchylają się od świętokradztwa, nie od walki; nie boją się [mówili] człowieka, lecz czczą w człowieku nadludzki majestat.