W trakcie pierwszej wojny światowej Niemcom trudno było się równać z Brytyjczykami w otwartej wojnie morskiej. Nie mieli ani tak wielu nowoczesnych okrętów, ani tak doświadczonych załóg, jak Imperium Brytyjskie, które całą swoją potęgę od lat opierało na marynarce wojennej. Stąd niemiecka strategia na lisa – szybkie ataki przeprowadzane przez działające z ukrycia okręty. Tymi lisami okazały się szalenie skuteczne niemieckie U-Booty.
Brytyjska marynarka nie była w stanie chronić całej floty handlowej, która w trakcie wojny stanowiła krwiobieg imperium. Jednocześnie jej duże, z zasady powolne statki były dla U-Bootów łatwym celem. Od początku wojny do końca 1916 r. niemieccy podwodniacy zatopili co piąty brytyjski statek handlowy z zaopatrzeniem dla Wysp.
Krytyczny okazał się 1917 r., kiedy to Berlin zdecydował się na powrót do tzw. nieograniczonej wojny podwodnej, przerwanej dwa lata wcześniej po zatopieniu transatlantyku „Lusitania” z 1201 ludźmi na pokładzie. Po tym jak alianci odrzucili niemiecką propozycję rozejmu na zachodnim froncie, Berlin wydał zgodę swoim okrętom na atakowanie wszystkich napotkanych w strefie działań wojennych statków, również pod banderami państw neutralnych, bez ostrzeżenia i bez obowiązku przyjmowania na pokład rozbitków. Najgłośniejszym skutkiem tej decyzji było zatopienie przez jeden z U-Bootów statku szpitalnego HMHS „Lanfranc” w kwietniu 1917 r., co brytyjska prasa nazwała „barbarzyństwem Hunów”. Taka strategia przyniosła jednak Niemcom ogromny sukces. Między marcem a grudniem 1917 r. zatapiali średnio trzy brytyjskie statki lub okręty dziennie, w sumie w tym okresie na dno poszło 925 alianckich jednostek.
Bezradność wobec U-Bootów do żywego poruszała alianckie dowództwo.