Nie brakuje wspomnień dziennikarzy z czasów PRL, którzy opowiadają, jak pracowali, użerali się z cenzurą i zwierzchnikami, przepychali prawdę. Mało jest wspomnień tych, z którymi trzeba się było użerać, którzy kierowali i pilnowali. Dlatego wspomnienia Macieja Wierzyńskiego są tak cenne i tak wyjątkowe. Z podziwem trzeba dodać – i tak szczere. Sam przyznaje, że w PRL dość szybko osiągnął pozycję „burdelmamy”, do której zadań należało pilnowanie i kierowanie interesem. Siły wykonawcze – tak to nazwijmy – tego interesu to dziennikarze, w różnym stopniu dyspozycyjni i na różne sposoby wywijający się z udziału w prymitywnej propagandzie, oczywiście nie wszyscy. Ktoś musiał nimi kierować, zlecać i wymagać, ktoś musiał przenosić do zespołu polecenia płynące wprost z Komitetu Centralnego partii, a w specjalnych momentach osobiście pisać teksty kierunkowe i objaśniające wyższość socjalizmu nad kapitalizmem, tak w ogóle, ale i w szczegółach, zgodnie z wymogami kolejnych etapów.
Wierzyński zaczynał na dobre swoją pracę dziennikarską w POLITYCE, ale rozwinął się w warszawskiej „Kulturze”, gdzie osiągnął pułap zastępcy redaktora naczelnego, o mało co, a zostałby głównym szefem. Działo się to w latach 70., w czasach tzw. propagandy sukcesu. Potem wylądował w Telewizji Polskiej, w redakcji sportowej, do której poszedł, bo już miał dość swojej dotychczasowej roli. Myślał, że tam się jakoś przechowa, co było złudną nadzieją, a wszystko – tzn. uprawianie zawodu dziennikarza i redaktora – zakończyło się wraz z ogłoszeniem stanu wojennego. Potem emigracja, jeszcze potem powrót do kraju, dzisiaj można zobaczyć 81-letniego Wierzyńskiego prowadzącego w TVN24 program „Horyzonty”, poświęcony polityce międzynarodowej. To w największym skrócie, przecież po drodze było wiele zygzaków, szarpaniny emocjonalnej, wahań i decyzji nagłych, czasami przypadkowych.