MARCIN ZAREMBA: – „Dziarscy chłopcy”, jak ich trafnie określił Witkacy w dramacie „Szewcy”, to fenomen społeczny II RP. W swojej najnowszej książce „Falanga. Ruch narodowo-radykalny” przygląda się pan, jak wkroczyli oni na scenę nie tyle teatralną, co polityczną, i jak na niej zagrali. Ci buntownicy nastawieni przeciwko zbyt „miękkim” starym politykom, sami ledwie zaczęli się golić.
SZYMON RUDNICKI: – Byli bardzo młodzi, mieli nie więcej niż po dwadzieścia parę lat. Bolesław Piasecki, gdy został wodzem Ruchu Narodowo-Radykalnego (RNR), skończył dwadzieścia. Dwa lata młodszy od niego był szef Narodowej Organizacji Bojowej Życie i Śmierć dla Narodu Zygmunt Przetakiewicz. Przeważająca liczba członków dopiero wchodziła w wiek dorosły.
Skąd się wzięli? Ich bunt, ich skrajną ideologię napędzały bieda i wykluczenie?
Większości kadry przywódczej, 20–30 osób, w momencie zakładania RNR w 1935 r. studiowała. Pochodzili z rodzin profesorskich, prawniczych, dziś powiedzielibyśmy klasy średniej. Ich bieda i wykluczenie nie dotyczyły. Ale reszta, masa członków, miała korzenie proletariackie, a nawet lumpenproletariackie. Byli wśród nich drobni urzędnicy, robotnicy, bezrobotni. Ale studentów z bezrobotnymi coś łączyło – jedni i drudzy odczuwali brak stabilizacji życiowej.
Powstanie Falangi poprzedził ciąg rozłamów. Najpierw doszło do buntu na pokładzie endecji. „Starzy” ze Stronnictwa Narodowego okazali się nie dość prawicowi?
Młodych wyróżniała bezkompromisowość, ich oceny rzeczywistości były surowe, nie przyjmowali tłumaczeń, że Polska odzyskała niepodległość dopiero co. Chcieli rozwiązań natychmiastowych, skrajnych i narodowych. Wskutek różnic w 1934 r. w obozie narodowym doszło do rozłamu. Grupa młodszych, skrajnie nastawionych działaczy powołała Obóz Narodowo-Radykalny (ONR). Rok później i w nim doszło do kolejnego pęknięcia. Z ONR wyłoniła się grupa jeszcze bardziej ostra, skupiona wokół Bolesława Piaseckiego, która utworzyła Ruch Narodowy-Radykalny. Od nazwisk przywódców tych ruchów, Henryka Rossmana i Bolesława Piaseckiego, mówi się o rossmanowcach i bepistach. Z czasem ukuły się nazwy od tytułów głównych czasopism: ONR ABC i ONR Falanga. Jednak pełna nazwa tego ostatniego to właśnie Ruch Narodowo-Radykalny. Od kolegów z ONR falangiści byli o jakieś dziesięć lat młodsi. Zagrał czynnik pokoleniowy.
Marzyli, że porwą za sobą miliony.
W najlepszym okresie ONR liczył 5 tys. członków, z czego w Warszawie ok. 2 tys. Grupa zwolenników była znacznie większa, może kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy. Gdy sanacja zdelegalizowała ONR w 1934 r., poparcie spadło. To z pewnością nie zaspokajało ambicji Piaseckiego, który chciał stworzyć partię masową. Nie wyszło, miał silną konkurencję w postaci endecji. Niedościgły wzór falangistów, rumuńska Żelazna Gwardia była ruchem chłopskim. W Polsce natomiast działały silne partie ludowe. Choć Falandze udało się zwerbować grupkę zwolenników na Podlasiu, pozostała zjawiskiem miejskim.
Co takiego się stało, że ludzie wychowani nie pod zaborami, ale już w wolnej Polsce, chcieli rewolucji? Tyle że narodowej?
Nie doceniamy społecznych konsekwencji I wojny światowej. W jej rezultacie dotychczasowe ustabilizowane społeczeństwa, z ducha arystokratyczne i mieszczańskie, ze sztywnymi hierarchiami wartości, uległy druzgocącej przemianie. Na arenę dziejów weszło społeczeństwo masowe. Dołączył się do tego potężny kryzys gospodarczy, który nie tylko wyprodukował masy bezrobotnych, ale jeszcze zachwiał wiarą w porządek kapitalistyczny. Organizacje radykalne powstawały we wszystkich krajach ówczesnej Europy, wszędzie napędzały je zawiedzione nadzieje i bezrobocie. To jest świat doświadczeń, wyobrażeń, w którym żyli ci młodzi. Mieli poczucie tymczasowości. Pojawiła się u nich również silna tęsknota za czynem, przekonanie, że rodzice wiele dokonali, również z bronią w ręku, a teraz kolej na ich pokolenie.
Przyjmijmy, że istniały wówczas dwie drogi: komunistyczna i nacjonalistyczna. Dlaczego wybrali tę drugą?
Fascynowali się rozmachem radzieckiej odgórnej modernizacji. W swoim programie mówili o nacjonalizacji i unarodowieniu najważniejszych sektorów gospodarki. Resztę odrzucali ze wstrętem. Drogę komunistyczną w Polsce zamknęło doświadczenie wojny 1920 r. Natomiast do nacjonalizmu skłaniało ich wiele czynników, z których najważniejszym było zagrożenie zewnętrzne, klątwa położenia między dwoma mocarstwami. Ponadto jedną trzecią mieszkańców RP stanowiły mniejszości etniczne, co siłą rzeczy czyniło ważkim temat narodu. Kapitalne znaczenie miało wychowanie w duchu bogoojczyźnianym.
Ich katolicyzm był skarnie nietolerancyjny, wojujący.
Większość aktywu RNR uważała się za ludzi głęboko wierzących. Ba, w 1937 r. pismo ojców marianów „Pro Christo” stało się jednym z organów ruchu, na jego łamach została zaprezentowana rodzima wersja totalitaryzmu, którą zwolennicy Piaseckiego zamierzali wprowadzić. Śnili o Polsce mocarnej, która przewodzi Europie. Planowali rządy monopartii, likwidację demokracji, a wszystko w zgodzie z duchem nauczania Kościoła. Wzory czerpali z włoskiego faszyzmu. To ich zresztą poróżniło z przywódcą endecji Romanem Dmowskim, który nie chciał zrobić kroku dalej: stworzyć ruchu faszystowskiego. Nazizm hitlerowski uważali za lepszy od włoskiego faszyzmu, ponieważ rozwiązał kwestię żydowską. Jednocześnie Falanga była antyniemiecka. W ich publicystyce często pojawia się przekonanie, że kiedyś musi dojść do wojny z Niemcami, którą oczywiście wygrają Polacy. Jeszcze w 1939 r. wrogiem nie jest nazizm, lecz państwo niemieckie.
I wszędzie widzieli spisek żydowsko-masoński.
Falanga była totalnie antysemicka. Rozwiązanie wszystkich problemów państwa i społeczeństwa widziała w rozwiązaniu „problemu żydowskiego”. Nie chodziło o fizyczną eliminację, niemniej Polska w ich optyce powinna być Judenrein. Podążali w tym zakresie za głosem Kościoła katolickiego, ponieważ w polskim antysemityzmie czołową rolę odgrywali księża: Stanisław Trzeciak, Józef Kruszyński, Ignacy Charszewski. Trudno przecenić rolę Kościoła w propagowaniu wrogości wobec Żydów. Antysemityzm stanowił spoiwo całego ruchu narodowego. Jego uczestnicy różnili się w wielu kwestiach, ale w tej byli zgodni.
Falangiści sięgnęli po przemoc wobec Żydów. Terror miał przestraszyć, zmusić do emigracji?
Nie tylko. Udział w akcjach bojowych można interpretować w kategoriach rytuału przejścia, wtajemniczenia, dostąpienia pełnego członkostwa. Czasami był to tumult, wybicie szyby, „upuszczenie krwi” Żydowi. Na przełomie lat 1937/38 na Uniwersytecie Lwowskim zostało zabitych trzech żydowskich studentów. Ofiarami bywali także asystenci i profesorowie. Pobito prof. Marcelego Handelsmana, założyciela i pierwszego dyrektora Instytutu Historycznego UW. Jesienią przez uczelnie przechodziła co roku fala przemocy w rocznicę śmierci Stanisława Wacławskiego, studenta, który w 1931 r. zmarł po uderzeniu kamieniem podczas antysemickiej burdy na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie. Stał się świętym wszelkiej maści rodzimych narodowców. Te coroczne rozruchy Maria Dąbrowska nazwała „jesiennymi manewrami”. Tylko od maja 1935 r. do września 1937 doszło w Polsce do ok. 100–150 antyżydowskich wystąpień zbiorowych. Nie za wszystkie odpowiadała Falanga. „Bij Żyda” było wówczas modnym hasłem, podobnie jak kastet i laska nabita żyletkami.
RNR stworzył własną organizację bojową, którą rzucano nie tylko przeciwko mniejszości żydowskiej.
Narodową Organizację Bojową nazywano esencją Falangi. Młodzi ludzie, nie więcej niż 200 osób, przeważnie nieznający się na co dzień, byli skrzykiwani na akcje i łączeni w pięcioosobowe grupy. Rozmawiałem z jednym z nich w latach 90. Wziął udział w najściu na lokal Komunistycznej Partii Polski, zabrane materiały przekazali sanacyjnym władzom. Napadli też na jedną z instytucji poselstwa radzieckiego. Podejrzewam, że to się działo za wiedzą, a może nawet z inspiracji Oddziału II Sztabu Generalnego. Ta tzw. Dwójka zajmowała się kontrwywiadem i wywiadem. Ale ataki na żydowską partię lewicową Bund czy Polską Partię Socjalistyczną były własną inicjatywą chłopców z Falangi. Dramatycznie zakończył się ich zamach na pochód pierwszomajowy Bundu w Warszawie w 1937 r. Oddali salwę do ostatnich szeregów idących. Zginęło pięcioletnie dziecko, wiele osób zostało rannych. Akcją kierował Zygmunt Przetakiewicz, prawa ręka Piaseckiego. Chwalił się, że chce zostać polskim Himmlerem. Jest on również odpowiedzialny za napad na Przytyk w lipcu 1937 r. W nocy rzucili pięć bomb pod domy żydowskie.
Trudno bohaterstwem nazwać strzelanie do odwróconych tyłem ludzi bądź rzucanie bomb pod osłoną nocy. Skąd u dwudziestolatków takie pomysły?
Po przewrocie majowym, szczególnie po rozwiązaniu w 1930 r. Centrolewu, sojuszu partii lewicowych i chłopskich, stało się jasne, że drogą demokratyczną nie uda się pokonać sanacji. Pod wpływem doniesień z Włoch i Niemiec przemoc stała się ważną częścią polskiej kultury politycznej lat 30. Bito i atakowano głównie Żydów, ale także członków organizacji demokratycznych i lewicowych. Były dwa ataki bombowe na Związek Nauczycielstwa Polskiego w Warszawie i Łodzi, gdzie zginęli ludzie. Terroru trzeba się nauczyć. Dlatego Falanga organizowała dla swoich bojówkarzy obozy szkoleniowe w majątkach sympatyków. Uczono obchodzenia się z bronią palną, materiałami wybuchowymi. Udzielano lekcji z zakresu psychologii terroru. Zacytuję ulotkę przypisywaną ONR: „Krzyki, zbiegowisko – z tłumu wypada jakaś postać trzymająca się za głowę – jedna, druga – Żydów biją. Wzdrygniesz się tylu na jednego. Ta krew tak niepokojąco wygląda (…). Nie przejmuj się widokiem krwi (…) bij, bij zawsze i wszędzie, bij tym, co ci pod rękę wpadnie, bij czym najlepiej się bije”.
Pobyt w polskim obozie koncentracyjnym – Berezie Kartuskiej – stanowił dla nich rodzaj mitu założycielskiego?
Nie sądzę, ponieważ trafiali do aresztów już wcześniej. W pierwszym transporcie do Berezy Kartuskiej w 1934 r. było rzeczywiście siedmiu członków ONR i dwóch komunistów. Dla narodowców było to z pewnością trudne doświadczenie, choć obchodzono się z nimi łagodniej niż z komunistami. A ci razem z Ukraińcami stanowili większość w obozie. Jeśli nie można było postawić kogoś przed sądem, to administracyjnie na trzy miesiące umieszczało się go w Berezie. Oenerowcy, nie tylko zresztą oni, często stawali przed sądem za przemoc. Dostawali stosunkowo niskie wyroki, np. grzywny czy kilkumiesięczne więzienie. Sanacja chciała mieć spokój zgodnie ze słynną wypowiedzią premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, który sprzeciwił się przemocy fizycznej wobec Żydów, dodając jednak „ale walka ekonomiczna – i owszem”.
Przemocy symbolicznej służył koncern medialny. Przez krótki czas Falanga wydawała nawet własny dziennik „Jutro”.
Poza „Falangą”, która wychodziła w nakładzie kilkunastu tysięcy, RNR wydawał „Ruch Młodych” i kilka efemerycznych pism. Falanga działała półlegalnie, jednak pisma mogły się ukazywać. Władze konfiskowały numery, lecz mniej niż wydawanemu przez PPS „Robotnikowi”. Dystrybucja odbywała się głównie poprzez kolporterów, co pozwalało wyjść na ulice i zareklamować się. Można było krzyczeć: „Falanga walczy, Falanga czuwa, Falanga nową Polskę wykuwa. A wy Beduini won do Palestyny”.
By stworzyć organizację i wydawać własny dziennik, trzeba było mieć pieniądze. Skąd brali je tak młodzi ludzie?
Wszystkie partie starały się ukryć swoje dochody i wydatki, a co powiedzieć o organizacji działającej w częściowej konspiracji. Nie znamy wszystkich źródeł finansowania Falangi, wiadomo, że znalazło się kilku sponsorów ziemian. Władze sanacyjne podejrzewały, że wspiera ją śląski przemysł. Prof. Jerzy Borejsza dotarł do dokumentu wskazującego, że część tytułów prasowych była współfinansowana przez włoskich faszystów. Co najciekawsze, pieniądze stały się powodem zbliżenia z sanacją.
Sanacja finansowała nielegalną, skrajną organizację?
Pośrednio. Szukała sojuszników zawiedziona własnymi organizacjami młodzieżowymi, które zaczęły skręcać w stronę demokratyczno-lewicową. Adam Koc, szef sanacyjnego Obozu Zjednoczenia Narodowego, odwiedził jeden z obozów młodzieżowych ONR. Zachwycił się i rozpoczął rozmowy z Piaseckim. Na mocy porozumień część działaczy Falangi przeszła do tworzonej młodzieżówki sanacyjnej – Związku Młodej Polski. Sojusz nie trwał długo, ponieważ część sanatorów, pamiętajmy o ich korzeniach lewicowych, patrzyła nań krzywo. Gdy w 1938 r. doszło do zerwania, Falanga wpadła w kryzys finansowy i organizacyjny.
Bolesława Piaseckiego podwładni okrzyknęli wodzem. Określenie na wyrost?
Nie, Piasecki kierował RNR żelazną ręką. Miał do tego predyspozycje psychiczne. Jego przyjaciel Włodzimierz Sznarbachowski pisał: „Porównywaliśmy go do Chrystusa, który mówił rybakom i celnikom »Pójdź za mną«, przyszłym apostołom po prostu, i szliśmy, oddając mu się na długie lata”. Bez wątpienia miał w sobie magnetyzm, charyzmę, przyciągał ludzi, a ci go słuchali. W organizacji świadomie szerzono jego kult. Co tydzień numer „Falangi” zaczynał się cytatem z jego publikacji. Miał dwunastoletni plan opanowania wszystkich organizacji, co miało mu umożliwić w przyszłości przejęcie władzy. Myślę, że zrobiłby wielką karierę polityczną, gdyby nie sytuacja. Przed wojną nie dała mu szans sanacja, po wojnie komuniści. Ci ostatni mogli go wykorzystać, ale nie obdarzyli go realną władzą, choć pamiętajmy, że w latach 70. zasiadał w Radzie Państwa.
Apogeum jego popularności przypadło na 1937 r., kiedy to urządził parteitag w Warszawie.
28 listopada 1937 r. Falanga zorganizowała wiec w budynku cyrku braci Staniewskich. Zjechało ok. 3 tys. członków. Oprawę przygotowano na wzór hitlerowski: uczestnicy wystąpili w mundurach, salę udekorowano symbolem RNR – ręką przygotowaną do zadania ciosu mieczem Chrobrego. W przemówieniach atakowano licznych wrogów, w tym demokrację jako formę przejściową do ustroju komunistycznego. Punkt kulminacyjny stanowiło wystąpienie Piaseckiego. Pozdrowił zebranych wyciągniętym prawym ramieniem, nikt nie miał wątpliwości, że chodzi o gest rodem z faszystowskich Włoch i hitlerowskich Niemiec.
Minął rok i młodzi zaczęli z Falangi odpływać. Sanacja bowiem mocniej uderzyła w narodowe tony. Zaszantażowała Litwę interwencją zbrojną, czego echem było hasło „Wodzu, prowadź na Kowno”. Odebrała Czechosłowacji Zaolzie, na które w 1938 r. wkroczyło polskie wojsko.
Rzeczywiście, najważniejszym hamulcowym Falangi był autorytaryzm sanacji. Możemy przypuszczać, że gdyby nie zwycięstwo Piłsudskiego w 1926 r., wcześniej czy później władzę w Polsce przejęłaby endecja. Paradoksalnie, system autorytarny hamował zapędy totalitarne. Młodym nagle bardziej spodobała się sanacja – zdecydowana, działająca zbrojnie. Pogróżki wobec Litwy, zajęcia Zaolzia – wszystko to było zgodne z ideologią Falangi.
Została po niej jakaś spuścizna?
„Jest ONR-u spadkobiercą partia”, napisał Czesław Miłosz w „Traktacie poetyckim” w 1957 r. Ruch narodowy pierwszy rzucił hasło granicy na Odrze i Nysie. Również idea państwa jednonarodowego, bez mniejszości etnicznych, ważna w procesie legitymizacji PRL, żywcem została ściągnięta z ideologii endecji i ONR. W drugiej połowie lat 50. były silne naciski, by rozwiązać prorządową organizację katolicką Pax, kierowaną przez Piaseckiego. Władysław Gomułka jednak się na to nie zdecydował. Komuniści mieli kompleks moskiewskiego pochodzenia, dlatego na każdym kroku podkreślali swoją polskość, epatowali narodowym symbolami. I jak endecja byli antyniemieccy. W marcu 1968 r. antysemicka kampania rozpoczęła się artykułem w paksowskim „Słowie Powszechnym”. Niektóre z oenerowskich miazmatów i resentymentów żyją do dziś i mają się coraz lepiej. Zostali naśladowcy, którzy przejęli nazwę ONR, chociaż ich program jest bardziej zbliżony do Falangi.
***
Szymon Rudnicki – prof. dr hab., przez długie lata związany z Uniwersytetem Warszawskim (obecnie emeritus), specjalizuje się w historii międzywojennych ruchów prawicowo-radykalnych. Autor m.in. książek „Obóz Narodowo Radykalny. Geneza i działalność ” (1985) oraz wydanej w tym roku „Falanga. Ruch narodowo-radykalny”.
Marcin Zaremba – dr hab., pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, badacz dziejów najnowszych.