W prowincjonalnym Chemnitz na niedzielnym deptaku między młodymi ludźmi dochodzi do sprzeczki. W końcu idą w ruch noże, dwóch jest ciężko pociętych, jeden zakłuty na śmierć. Nożownicy – Irakijczyk i Syryjczyk – zostają ujęci. Ofiarą jest kibic trzecioligowego Chemnitzer FC. Głuchy telefon szybko działa. Do kiboli z grupy Kaotik dochodzi, że jeden z nich bronił molestowanej przez muzułmanów Niemki i został zabity. Przez Facebook wzywają do zlotu. Przyłączają się inne grupy, w tym Alternatywa dla Niemiec (AfD). Kula śniegowa rusza. Dziesiątki, potem setki, przyłączają się coraz bardziej wściekli przechodnie. Następnego dnia fala narasta. Pod pomnik Karola Marksa – pozostałość po czasach NRD – ściągają wojowniczy przyjezdni i nie mniej radykalni miejscowi. Policja zaklinowana przez dwa nierówne hufce. Tych z prawej jest ponad 6 tys., tych z lewej znacznie mniej. Zaczynają się sceny myśliwskie.
W tym czasie nadchodzą ściślejsze informacje i następują kolejne wpadki ze strony władz. Zabity Niemiec ma kubańskie „tło migracyjne” i był raczej lewicowcem, wielbicielem Martina Luthera Kinga. Napastowana kobieta jest Ukrainką, towarzyszył jej imigrant z Rosji, oboje twierdzą, że molestowania nie było. Poszło o papierosy czy o bilet kolejowy. Teraz to już nie ma żadnego znaczenia. Niepokoje w Chemnitz trwają kilka dni. Miasto staje się okiem politycznego i mentalnego cyklonu, który znowu przetacza się przez Saksonię i Niemcy.
Pod pręgierzem jest nie tylko miejscowa policja, bierna w niedzielę, bez głowy w poniedziałek, kiedy zawczasu nie zadbano o wsparcie spoza miasta. Krytyka uderza przede wszystkim w premiera Saksonii Michaela Kretschmera – za to, że ze strachu przed rosnącą w jego landzie w siłę Alternatywą dla Niemiec przymila się do narodowców i jest ślepy na prawe oko.