Gruzinki, lokalówki, arabeski, sycylijki
O prostytucji w PRL opowiada Anna Dobrowolska
JOANNA PODGÓRSKA: – Kim były „gruzinki”?
ANNA DOBROWOLSKA: – Najprościej powiedzieć, kim były według milicjantów. To były kobiety, które uprawiały prostytucję na gruzach powojennej Warszawy. Określenie „gruzinki” pochodzi z okresu tuż po wojnie, z drugiej połowy lat 40., ale utrzymało się też później. Mimo że z Warszawy znikały już gruzy i prostytucja przeniosła się do piwnic czy bram. Kim były te kobiety? Trudno powiedzieć. Nie ma źródeł, w których mówiłyby same o sobie. Są jakieś dane statystyczne, zbierane przez Milicję Obywatelską. Pytanie, na ile są wiarygodne i na ile oddają doświadczenie życiowe „gruzinek”. Z pewnością były to kobiety najbiedniejsze, w bardzo trudnej sytuacji życiowej, często takie, które zaczęły pracować jako prostytutki jeszcze w czasie wojny albo i przed. Ze względu na starszy wiek, wygląd, słabe zdrowie spadały na samo dno hierarchii prostytucji i lądowały na gruzach.
W socjalistycznym państwie prostytucja, jako relikt kapitalistycznego wyzysku człowieka przez człowieka, miała zniknąć. Nie zniknęła. Jak państwo walczyło z tym problemem?
To zależy od okresu historycznego. Zaraz po wojnie w Polsce obowiązywało w tej kwestii ustawodawstwo międzywojenne, czyli metody neoreglamentacyjne. Państwo prowadziło rejestrację i kontrolę kobiet trudniących się prostytucją. Od wcześniejszego systemu reglamentacyjnego różniło się tym, że prowadzenie domów publicznych było nielegalne. Te kobiety miały tzw. czarne książeczki, w których musiały co kilka tygodni odnotować poświadczenie od lekarza, że nie są chore wenerycznie. Książeczki były elementem kontroli, ale i stygmatyzacji, bo kobietom, które je dostawały, było potem bardzo trudno uniknąć odium bycia prostytutką.