ŁUKASZ LIPIŃSKI: – Napisał pan książkę o wpływie Turcji i Wielkiego Stepu na Europę Środkową, w tym Polskę. Pańskie wnioski są sprzeczne z dominującą dziś narracją, że Rzeczpospolita zawsze była przedmurzem chrześcijaństwa.
ADAM BALCER: – Mamy poważnych konkurentów do statusu przedmurza chrześcijaństwa, np. w Chorwatach czy Węgrach. Wojny polsko-tureckie trwały zdecydowanie krócej niż węgiersko-tureckie. Większość terytorium Węgier przez 150 lat pozostawała pod panowaniem Turków, a środkowa jego część była przez kilka dekad w XVI–XVII w. areną zaciętych wojen habsbursko-osmańskich. Nie da się porównać żadnej polskiej klęski w wojnach z Turkami z bitwą pod Mohaczem w 1526 r., w której Węgrzy zostali rozgromieni przez Sulejmana Wspaniałego.
Oczywiście równolegle do mitu przedmurza funkcjonuje wyobrażenie Rzeczpospolitej jako pomostu między Wschodem i Zachodem. Paradoksalnie te dwie koncepcje nie zawsze są w opozycji, nierzadko się przenikają.
Jak daleko w czasie sięgały polskie związki z Orientem?
Już powstająca w X w. państwowość polska była związana z Bliskim Wschodem i z tym, co działo się w Azji Centralnej, gdzie kwitło centrum cywilizacji w Bagdadzie, Samarkandzie, Bucharze. Ze wschodu na zachód wiódł słynny jedwabny szlak, ale inne prowadziły też z północy na południe, znad Bałtyku od Waregów, czyli wikingów, nad Morze Czarne i Kaspijskie do Saracenów, czyli Arabów albo Irańczyków w Azji Centralnej. Nie przypadkiem ten okres w dziejach świata nazywa się pierwszą islamską globalizacją. Rozwinął się wówczas na wielką skalę handel międzykontynentalny i to dzięki niemu ziemie polskie weszły w międzynarodowy obieg gospodarczy. Od początku zaczęto używać tu pieniędzy pochodzących z krajów muzułmańskich.