Kiedy opowiadał o swoich wojennych losach, Franciszek Urbanik zwykle wspominał Urbach. To tam, w obozie jenieckim Arbeitskommando Lagier nr 491 po raz pierwszy nie głodował, nie musiał stawać do apelu nago, nikt go nie bił, nie upokarzał, a miejscowy wachman znajdował dla jeńców dobre słowo. Ludność miasteczka nadzwyczajnie okazywała jeńcom życzliwość. – Każde słowo ojca o tym Urbach tkwiło w mojej głowie od dzieciństwa – mówi Stanisław Urbanik, syn Franciszka. Choć wydawało się odległe jak ojcowskie wspomnienia.
Los Franciszka Urbanika, rocznik 1911, był typowy dla jego generacji. W stopniu kaprala 1 września 1939 r. został zmobilizowany i wcielony do 9. kompanii 17. pułku piechoty im. Ziemi Rzeszowskiej w Rzeszowie. Właśnie rozpoczęła się wojna, jego pułk ruszył najpierw w kierunku Jasła, by wspomóc Grupę Operacyjną Jasło, broniącą południowo-wschodniego odcinka granicy. Spychani przez doborowe niemieckie dywizje górskie i wojska słowackie, zdecydowane przełamać polską linię obrony na Sanie, dotarli do Sanoka.
12 września 17. pułk stoczył z Niemcami bitwę pod Borownicą. Krwawą i przegraną. Ostrzał artyleryjski zepchnął Polaków do kotliny między wzgórzami i praktycznie odciął im drogę ucieczki. Musieli pójść na bagnety. Urbanik wyszedł z tego piekła żywy, ale trafił do niewoli. Został internowany w Stalagu XVII A pod Wiedniem i otrzymał numer 1597. Potem trafiał do obozów coraz bardziej oddalonych od Polski, poprzez M.-Stalag V E w Mulhouse i obóz w Kolmar, Stalag V D, „das zu diesen Zeitpunkt vom M.-Stalag V C Offenburg ubernommen wurde” – poświadcza dokument Wehrmachtu.
Żywność, mydło, skarpety
Podobóz, do którego został skierowany w 1942 r., znajdował się w anektowanej przez Niemców Alzacji, w północno-wschodniej Francji w Ursprung blisko miasteczka Urbach.