11 grudnia 1922 r. o godz. 12.00 odbyło się zaprzysiężenie nowego prezydenta II RP Gabriela Narutowicza. Zanosiło się na ogromną awanturę. Od rana ulice były pełne sfanatyzowanych, podburzonych przez prawicę ludzi, wykrzykujących ochoczo: „Precz z Narutowiczem! Precz z Żydem!”. Urządzano polowanie na lewicowych posłów, tych złapanych bito i tylko czekano jeszcze na przejazd nowej głowy państwa. Pierwotnie został on zaplanowany na trasie z Łazienek, przez Aleje Ujazdowskie, do Sejmu. Przestraszeni ulicznymi awanturami doradcy zasugerowali zmianę drogi. Narutowicz nie zgodził się. Rzucił krótkie: „Niech zabiją!” i wsiadł do odkrytego powozu. Towarzyszył mu jedynie hr. Stefan Przeździecki, szef protokołu dyplomatycznego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Manifestanci próbowali zablokować dojazd. Rzucali w prezydenta grudami śniegu i lodu. Jeden z nich niespodziewanie zamachnął się na niego laską. Wtedy Narutowicz gwałtownie wstał i spojrzał mu prosto w oczy. Napastnik ustąpił. Powóz z niewielkim spóźnieniem dojechał do Sejmu.
Profesor politechniki w Zurychu i światowej sławy inżynier był bardzo ciekawym, nie zawsze do końca poprawnym i ułożonym człowiekiem. Wychowywał się w Libawie w Inflantach. Zaczął studia w Petersburgu, ale przypadek przesądził o jego dalszym życiu. Oto wybrał się ze znajomymi na wycieczkę łodzią po Bałtyku. Doszło do wywrotki. Gabriel wpadł do morza i nabawił się zapalenia płuc. Lekarz wydał diagnozę: śmierć albo przeprowadzka do Szwajcarii. Jedynie tamtejszy klimat mógł odratować młodego człowieka. Przyszły prezydent opuścił rodzinne strony i zaczął studiować inżynierię budowlaną w Zurychu.
W świecie socjalistów
Tam zaprzyjaźnił się z wieloma polskimi rewolucjonistami, m.in. z socjalistą Aleksandrem Dębskim.