KATARZYNA CZARNECKA: – Izolacja, osamotnienie, niepewność, lęk o zdrowie i życie – właśnie to nas dziś spotyka. Jak pani jako badaczka Zagłady widzi tę sytuację?
BARBARA ENGELKING: – Nie szłabym zbyt daleko w porównaniach, trzeba tu zachować wszelkie proporcje, choć zapewne można dostrzec pewne analogie. Epidemia co prawda nie zależy od czyjegoś planu, ale podobnie jak wojna sprawia, że śmierć jest bliżej ludzi. Obcowanie z nią staje się dużo bardziej namacalne i bezpośrednie. To, co zwykle spychane jest do podświadomości, wypływa na wierzch i prowokuje do konfrontowania się z własnym lękiem przed śmiercią.
Jesteśmy w tym zdani na siebie?
Mamy też siebie nawzajem. Podobnie jak – kontynuując wątek podobieństw historycznych – Żydzi ukrywający się po likwidacji getta w Warszawie. Szacuje się, że ok. 20 tys. osób przebywało dłużej lub krócej po aryjskiej stronie. Przyjeżdżali, wyjeżdżali, zmieniali mieszkania – dużo się działo. Na jakimś etapie mogli im pomagać Polacy albo inni Żydzi, na innym etapie świetnie radzili sobie sami. Wykazywali się niezwykłą determinacją, żeby ratować siebie i swoich bliskich.
Prof. Leociak: Powstanie w getcie w cieniu powstania warszawskiego
Pracuje pani teraz nad losami tych samodzielnych Żydów i innych Żydów im pomagającym. Co musieli wtedy mieć, żeby uratować się przed śmiercią? Pierwsze, co przychodzi do głowy, to „dobry” wygląd.
Było wiele zasobów koniecznych do przetrwania: dobra materialne, kapitał społeczny, kulturowy, wola przeżycia.