Jesienią 1917 r., 103 lata temu, tajemnicza, zaraźliwa i zabójcza choroba zaczęła szerzyć się w położonej na północy Chin prowincji Shanxi. Objawy – podwyższona temperatura, bóle głowy i mięśni, męczący, suchy kaszel – były typowe dla zimowej gorączki, schorzenia sezonowego pojawiającego się w tamtym regionie od stuleci wraz z nadejściem pierwszych jesiennych chłodów, czyli po prostu grypy. Jednak u niektórych zarażonych rozwijały się znacznie poważniejsze, budzące strach objawy. Ich oddech stawał się chrapliwy i krótki, przy każdej próbie zaczerpnięcia powietrza na ustach występowała różowa piana, stróżki krwi ciekły z nozdrzy i uszu. Powieki puchły, twarz przybierała niebieski kolor. Nos, usta, uszy, także koniuszki palców czerniały i obumierały, powodując dotkliwy ból. Dla tych, u których rozwinęły się takie objawy, nie było ratunku.
Dżuma pod Murem
Wieści o szybkim jak na ówczesne warunki – 500 km w 43 dni – rozprzestrzenianiu się zarazy zaniepokoiły urzędujących w Pekinie przedstawicieli mocarstw kolonialnych. Ich lęk wzbudził nie tyle los mieszkańców chińskiego interioru, ile niebezpieczeństwo dotarcia choroby do pozostających pod zagranicznym zarządem portów traktatowych i rozprzestrzenienie się jej na resztę świata. Brytyjscy i francuscy lekarze wchodzący w skład utworzonej do zbadania i powstrzymania epidemii komisji sformułowali kontrowersyjną diagnozę. Ich zdaniem chorobą, która spowodowała wybuch zarazy, była dżuma – czarna śmierć.
Poważna przyczyna zarazy wymagała poważnych środków zaradczych. Zachodni specjaliści domagali się zorganizowania kordonu sanitarnego zarówno wzdłuż Wielkiego Muru, jak i głównych szlaków kolejowych północnych prowincji. Jego głównym elementem miały być stacje kwarantanny, w których podróżujący byliby poddani przymusowemu, czasowemu odosobnieniu.