Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Historia

Historia, jakiej nie znacie: Zabójcy tyranów zwykle źle kończyli

Fragment Zamku Sforzów w Mediolanie Fragment Zamku Sforzów w Mediolanie Arnaud Robin / East News
Zabójstwo władcy Mediolanu miało być iskrą rzuconą na prochy rewolucji. A jak to się skończyło: dla spiskowców i dla rewolucji?

Całe to nieszczęście, jak zwykle zresztą, wzięło się z czytania książek. Gdzieś na przełomie XIV i XV w., kiedy głęboko dotąd ukryte ziarno renesansu zaczęło powoli kiełkować, pojawiła się na powrót warstwa uczonych humanistów, świeckich intelektualistów, zarozumiałych latynistów mających wrażenie, że pozjadali wszystkie rozumy. Wydobyli na światło dzienne z klasztornych bibliotek dzieła Tukidydesa, Herodota, Tytusa Liwiusza, Tacyta i „Żywoty cezarów” Swetoniusza, bardzo popularne, bo obfitujące w skandaliczne pornokawałki.

Czytaj też: Oto dlaczego upadło Królestwo Jerozolimskie

W każdej epoce tzw. intelektualista musi (inaczej się udusi) podzielić się z innymi swoją mądrością, szuka więc publiczności. I tu znów rys powtarzalny – ta publiczność jest dwojaka: albo ma pieniądze i pozycję, albo składa się z gołych, za to zapalonych do zmieniania świata młodych ludzi. Te dwie publiczności, czytając starożytnych autorów, wyciągały z nich przeciwstawne nauki. Ci pierwsi, zainteresowani utrzymaniem status quo, fascynowali się politycznym realizmem Cezara Augusta, który umiał zmienić wiele, by nic się nie zmieniło. Skracając – wprowadził w Rzymie najściślejszą, niczym nieskrepowaną dyktaturę, zachowując przy tym dawne republikańskie pozory. Zrobił to tak skutecznie, że współcześni mu ludzie potrzebowali dobrych stu lat, żeby w ogóle pojąć, że ustrój, w którym żyją, zmienił się trzy pokolenia wcześniej. Rzymianie wymyślili jeszcze inną innowację – panem et circenses – rozumiejąc, że ludowi trzeba zapewniać rozrywki. Zasadę tę stosowano w tzw.

Reklama