Solidarność nie potrzebowała cudzysłowu. Była słowem uniwersalnym, powszechnym, a nie nazwą własną. Doświadczenie kolejnych miesięcy – Sierpnia 80, Marca 81... – wykreowało człowieka Solidarności, potrafiącego bez nienawiści i przemocy, w sposób stanowczy dążyć do celu. W skali masowej oznaczało to radykalny wyłom w powojennym, narzuconym przez Sowietów, stanie zbiorowej apatii. Materializacja dobra wspólnego – gdy łączyły się w jednym celu różne środowiska i warstwy społeczne, grupy pokoleniowe – dawała poczucie, że wprowadza się w życie wartości zaprzeczające całemu temu systemowi.
Cztery dekady później dwudziestoparoletnia Karolina Anna Kuta, nieznająca peerelowskiej codzienności, odczytuje z dawnych zapisów świadectwa przełamania opresji, kreowania wspólnej Polski.
Czytaj też: Solidarność bez cudzysłowu
WSPÓLNOTA
Teresa Konarska, mieszkanka Warszawy, w dzienniku
W przeddzień przyjazdu Papieża wyszliśmy późnym wieczorem, aby zobaczyć, jak wygląda miasto. Na Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu pełno było ludzi na ulicach, tak normalnie wymarłych o tej porze. Czuło się ogólne podniecenie, nastrój oczekiwania i jakąś wspólnotę – zjawisko obecnie rzadko w Polsce wyczuwalne. Na placu Zwycięstwa był już gotowy ołtarz; widok olbrzymiego krzyża na centralnym placu Warszawy, stolicy państwa jakoby komunistycznego – robił niecodzienne wrażenie.
Warszawa, 1 czerwca 1979
Jacek Kuroń, przywódca opozycji
Tłumy młodzieży. Szli na mszę, którą Papież odprawiał dla nich na placu Zamkowym, przed kościołem św.