KRZYSZTOF SĘKALSKI, DANUTA SĘKALSKA: Był pan jednym z najmłodszych żołnierzy walczących w powstaniu warszawskim odznaczonych Krzyżem Walecznych. Ile miał pan wtedy lat?
ZBIGNIEW GALPERYN: 15. Chociaż wcześniej dodałem sobie jeden rok, żeby mnie przyjęto do Armii Krajowej. Wszyscy wtedy bardzo szybko dorastaliśmy, zresztą byłem wysportowany i wyglądałem na 16-latka. Na początku 1944 r. składałem przysięgę wojskową. Recytowałem ją, stojąc na fladze niemieckiej, w obecności dwóch oficerów AK. To była podniosła uroczystość i wielkie przeżycie dla młodego chłopaka.
Gdzie to się odbywało?
W lokalu na ul. Widok.
Mieszkał pan wtedy w śródmieściu?
Tak, przed wojną i w czasie okupacji mieszkaliśmy z rodzicami i bratem w Warszawie na ulicy Chmielnej, róg Brackiej. Chmielna 21 to Dom Braci Jabłkowskich, obok na Brackiej mieli wielki magazyn. Z domem rodzinnym wiążą się moje wspomnienia z dzieciństwa.
Co zapamiętał pan, wtedy dziesięciolatek, z czasu wybuchu wojny?
Nie zapomnę, jak na wprost naszych okien paliła się Szwajcarska. Przed wojną na frontonie widniał tam efektowny neon wermutu Cinzano, nalewanego z butelki do kieliszka. Potem neon gasł. Pamiętam też zabite konie leżące na ulicach z rozdartymi brzuchami. I wstrząs, jaki przeżyłem, kiedy po bombardowaniu niemieckim wróciliśmy z kryjówki w piwnicy do zrujnowanego mieszkania i zastałem złote rybki pływające w akwarium do góry brzuszkami.
Czytaj też: Kogo wzmocniła klęska powstania warszawskiego
W grudniu 1942 r. wstąpił pan do Szarych Szeregów.