W dwudziestoleciu międzywojennym ani Francja, ani Anglia nie odegrały roli gwaranta ładu europejskiego ustanowionego w Wersalu. Francja obwarowała się Linią Maginota, Anglia zaniechała zbrojeń. Trudno więc nie wracać do półrocznej bezczynności Paryża po wypowiedzeniu 3 września, w ślad za Londynem, wojny III Rzeszy w obronie Polski. Do tej „dziwnej wojny” bez planów działania i woli walki, do żałosnej klęski w „bitwie o Francję” 1940 r.
Znakomity historyk francuski Marc Bloch wystawił gorzki rachunek nie tylko francuskiemu dowództwu, armii i klasie politycznej, ale także francuskim elitom umysłowym, związkowcom, komunistom zapatrzonym w Moskwę, francuskim faszystom oczarowanym hitlerowską tężyzną, egoistycznym drobnomieszczanom i pięknej, choć anachronicznej, prowincjonalnej „głębokiej Francji”. To prawda, napisał, że w 1939 r. nikt we Francji nie chciał „umierać za Gdańsk”, ale także w 1914 r. nie chciano „umierać za Belgrad”. Jeśli wtedy Francja stanęła do walki, to nie o europejski ład, lecz o Alzację i Lotaryngię – o odwet za klęskę pod Sedanem w 1870 r.
Frakcja białej flagi
Sromotnym zwieńczeniem zapaści Francji w latach 30. był paraliż państwa w czasie sześciotygodniowej kampanii – od 10 maja do 22 czerwca 1940 r. Bloch w pisanej na gorąco „Dziwnej klęsce” (1940 r.) drastycznie ukazał defetyzm dowódców wojskowych i administracji cywilnej, Andrzej Bobkowski w „Szkicach piórkiem” (1957 r.) – bezwolny chaos, natomiast Ernst Jünger, niemiecki pisarz i oficer, w „Promieniowaniach” (1949 r.) dziwił się, że Wehrmacht wszedł we Francję jak w masło i cieszył się, że tak wiele znanych postaci kultury i sztuki francuskiej biesiadowało z nim, okupantem.