O Kobrze, korsarzu i samurajach
Jak i dlaczego wypowiedzieliśmy wojnę Japonii
Major Witold Urbanowicz (1908–96) nie wyruszył na wojnę z japońskimi lotnikami jako oficer Polskich Sił Powietrznych, lecz jako ochotnik do Latających Tygrysów – amerykańskiej jednostki lotniczej, która walczyła u boku armii Czang Kaj-szeka w Chinach.
W Dywizjonie 303 Urbanowicz miał pseudonim Kobra. Nie odnosił się on tylko do jego skuteczności w walkach powietrznych, lecz także do konfliktów z przełożonymi. Urbanowicz znany był z tego, że mówił to, co myśli, niezależnie od szarży. Szybko narobił sobie wrogów. I gdy tylko skończyła się kulminacja Bitwy o Anglię – niepokorny as został odsunięty od sterów myśliwca i posadzony za biurkiem w stolicy USA jako attaché lotniczy. Tam spotkał się i zaprzyjaźnił z twórcą Latających Tygrysów, legendarnym lotnikiem, gen. Clairem Chennaultem. Zrezygnował wtedy z funkcji dyplomatycznej i poleciał do Chin. Niedługo po przybyciu do Państwa Środka zaczął odnosić powietrzne zwycięstwa, choć miał wielką konkurencję wśród Latających Tygrysów – podobnych mu indywidualistów, a nieprzyjaciel okazał się znacznie bardziej nieobliczalny niż niemieccy lotnicy.
Na Pacyfiku
Sukcesy Urbanowicza stały się głośne już w czasie jego służby w Chinach. Opisał je w kilku książkach. Natomiast niewielu słyszało o dokonaniach kpt. Mikołaja Deppisza (1894–1978), choć były równie spektakularne. Również powody, z jakich znalazł się w tym egzotycznym dla Polaków teatrze działań wojennych, były zbieżne z doświadczeniami Urbanowicza. Deppisz mimo zasług nie otrzymał stałego przydziału w Polskiej Marynarce Wojennej. Przeszedł na żołd gen. de Gaulle’a, a przedtem wsławił się niebagatelnym wyczynem. Kiedy los Francji w czerwcu 1940 r. był przesądzony, Deppisz otrzymał z ambasady polskiej w Paryżu zadanie wyprowadzenia z marokańskiego Port Lyautey (obecnie Kenitra) transportowca Polskiej Marynarki Wojennej ORP „Wilia”.