ŁUKASZ LIPIŃSKI: – Na ile losy chłopa pańszczyźnianego w Polsce i niewolnika na Karaibach były podobne? Można je ze sobą zestawiać?
ADAM LESZCZYŃSKI: – Można, chociaż były istotne różnice. Chłop poddany miał odrobinę lepszy status prawny i tryb życia: mieszkał w gospodarstwie, które uważał za swoje, chociaż ani ono, ani ziemia, którą użytkował, nie należały do niego. Otwarta była kwestia, na ile ruchomości chłopa są jego własnością. Zdarzały się też transakcje płacone chłopami. Traktowano ich jako składnik gospodarstwa. W czasach pańszczyzny mało kto wątpił, że był to rodzaj niewolnictwa. Tego słowa używano w publicystyce zagranicznej dotyczącej Rzeczpospolitej, ale i w rodzimej.
To czym się różnił chłop od niewolnika?
Biopolityką. W systemie plantacyjnym przyrost naturalny był ujemny. Na Haiti czy Martynice umierało rocznie 4–7 proc. niewolników; nie chcieli się też rozmnażać. Ale produkcja plantacji była na tyle dochodowa, że opłacało się uzupełniać siłę roboczą importem.
W Rzeczpospolitej szlachcic nie miał łatwych możliwości sprowadzenia poddanych. O przyrost naturalny siły roboczej należało dbać. Traktowano poddanych pod różnymi względami nieco lepiej.
Mieliśmy przez stulecia system pracy niewolnej. Tego słowa w XVIII i XIX w. używali nie tylko zwolennicy reform. Dzisiaj jednak nazwanie go w ten sposób jest uważane za niestosowne. „To było coś innego”, mówi wielu naszych historyków.
Napisał pan historię Polski z punktu widzenia ludu. Ambitne przedsięwzięcie, tylko po co?
Chciałem pokazać realne konflikty i różnice interesów wewnątrz społeczeństwa polskiego, a nie opowiadać o „jednej wielkiej polskiej rodzinie”, która pod przewodnictwem szlachty, a później inteligencji walczyła z zaborcami i okupantami.