Pobyt warszawiaka w szpitalu w 1820 r. według relacji świadka wyglądał następująco: „Po uprzednim zbadaniu przez lekarza i zapisaniu w księdze, pacjent ubranie i buty musiał oddać do magazynu, ale jeżeli był chory zakaźnie, wówczas jego garderobę palono. Otrzymywał pantofle, koszulę zmienianą co tydzień i szlafrok zmieniany co miesiąc. (…) Jeżeli był bardzo brudny, prowadzono go do kąpieli, a następnie do wskazanej przez lekarza sali, przeważnie kilkudziesięcioosobowej, gdzie przydzielano mu drewniane łóżko z siennikiem, poduszką i pokrytą prześcieradłem derkę, ręcznik, spluwaczkę oraz naczynia stałe do jedzenia, tzn. kubek, miskę glinianą i łyżkę. (…) Przydzielone mu łóżko było oddzielone jedynie o łokieć od łóżka sąsiadów. W głowach łóżka na wysokim drążku umieszczano tablicę, na którą wpisywano kredą nazwisko chorego, wiek, a później zalecone leki i rodzaj diety. (…) Sale codziennie wykadzano jałowcem. (…) Chorzy powracający do zdrowia zobowiązani byli do wykonywania prac poleconych przez administrację (darcie pierza, zamiatanie sal, pomoc przy innych chorych). Za kłótnie i awantury administracja miała prawo ukarać chorego chłostą, oczywiście, o ile lekarz nie wyraził sprzeciwu. Kara ta wprawdzie nie mogła przekroczyć pięciu rózg, ale jeżeli administracja doniosła o wykroczeniu sądowi policyjnemu, ten mógł zezwolić aż na 16”.
Tylko dla biedoty
Dawne szpitalnictwo nie napawało optymizmem. Kto miał pieniądze, wolał chorować w domu i wzywać lekarza na prywatne wizyty. Szpital był miejscem dla niezamożnych. Sytuacja długo nie ulegała poprawie, bo rozwój Warszawy w drugiej połowie XIX w. spowodował, że służba zdrowia nie nadążała za wzrostem demograficznym. W szpitalach panowała ciasnota. Chorzy leżeli nie tylko na łóżkach, ale i na siennikach rozłożonych na podłodze między łóżkami.