Jesienią 1944 r. wojna w Afryce była już historią. Żywym, ale jednak wspomnieniem dla tysięcy senegalskich tyralierów – czarnoskórych żołnierzy, którzy wracali do domów po latach walk albo niemieckiej niewoli. Pod koniec listopada niecałe 1300 z nich znalazło się w obozie wojskowym Thiaroye na obrzeżach senegalskiego Dakaru. To z ich udziałem doszło do wydarzeń, których wspomnienie miało prześladować Francję przez kolejne lata.
Jak podaje francuska historyczka Armelle Mabon, 500 weteranów odmówiło zajęcia miejsca w pociągu, który miał zabrać ich do Bamako. Zatrzymali generała Marcela Dagnana i zażądali, żeby wypłacono im zaległy żołd. Byli niedożywieni, wyczerpani czterema latami w obozach jenieckich i nieuzbrojeni. Domagali się wypłat wynagrodzenia w kwotach równych tym, jakie otrzymali ich biali towarzysze, oraz należnego dodatku bojowego. Dagnan obiecał przyjrzeć się sprawie, puszczono go z nadzieją, że miesiące upadlającego traktowania przez francuskich dowódców dobiegną końca. Tak się nie stało.
Następnego ranka, nim jeszcze gorąc równika wypełnił poranek, obóz w Thiaroye otoczyli żołnierze. Główną siłę stanowiły dwa regimenty senegalskich tyralierów – czarnoskórych żołnierzy wywodzących się z francuskich kolonii Sahelu. Od tych, których wzięli na muszki, nie różniło ich wiele, a łączyły: kolor skóry, pochodzenie, mundur i wierna służba Francji. Na rozkaz białego generała czarnoskórzy żołnierze otworzyli ogień do bezbronnych towarzyszy z tej samej formacji. Tak napisano jedną z najczarniejszych kart w historii wojsk, które od połowy XIX w. walczyły pod trójkolorowym sztandarem wolności, równości i braterstwa.
Psy imperium
Twórca senegalskich tyralierów Louis Faidherbe był – patrząc z dzisiejszej perspektywy – archetypem kolonizatora, którego bezwzględności dorównywała tylko skuteczność.