Wczesnym wieczorem 4 stycznia 1961 r. z okazałej kamienicy położonej we wschodnim Berlinie przy Wollinerstrasse 54 wyszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w towarzystwie kobiety. Oboje nieśli nieduże walizki. W jednej znajdowało się 16 tys. zachodnioniemieckich marek, 300 dolarów oraz dokumenty na temat działań Służby Bezpieczeństwa w krajach Zachodu wraz z nazwiskami 191 agentów polskiego wywiadu ulokowanych na całym świecie. Całość została zaszyta w podszewce.
Para skierowała się w stronę położonej niespełna 200 m dalej Bernauerstrasse, gdzie zaczynał się Berlin Zachodni. Przejście do wolnego świata nie było trudne, mur berliński przeciął miasto osiem miesięcy później. Michał Goleniewski i Irmgard Kampf pokonali granicę nie niepokojeni, choć śledzeni przez wschodnioniemiecką Stasi. Godzinę później stali pod drzwiami amerykańskiego konsulatu w dzielnicy Zehlendorf, w którym działała zakonspirowana placówka CIA. To tej służbie od kwietnia 1958 r. ściśle tajne informacje zza żelaznej kurtyny dostarczał ppłk Goleniewski – oficer polskiego wywiadu i zaufany współpracownik radzieckiego KGB.
Śmiertelne zimno
„Był najważniejszym szpiegiem wczesnego okresu Zimnej Wojny” – pisze w wydanej niedawno w Londynie książce poświęconej Goleniewskiemu Tim Tate brytyjski dziennikarz i filmowiec dokumentalista. Ale – jak dodaje – mało do tej pory poznanym, wręcz zapomnianym. Tytuł książki „The Spy who was left out in the Cold” (czyli Szpieg porzucony w śmiertelnym zimnie) nawiązuje do znanej pozycji mistrza szpiegowskiej literatury Johna le Carré „The Spy who came in from the Cold” (Szpieg, który przyszedł ze śmiertelnego zimna) i trafnie oddaje to, co przeszedł Goleniewski po ucieczce na Zachód.