„Uczestniczyłem w dużej ilości zebrań, na których dzieliłem się swoimi wrażeniami i byłem zasypywany dziesiątkami pytań. Ludzi interesują przede wszystkim konfrontacje gospodarcze. (…) Czy pójdziemy drogą jugosłowiańską?” – w lipcu 1956 r. zastanawiał się dziennikarz „Życia Warszawy” Artur Hajnicz. W tekście dzielił się wrażeniami z Jugosławii, próbując zaspokoić głód wiedzy czytelników. Nie on jeden był pod wrażeniem jugosłowiańskiego „eksperymentu”.
Nie będzie wielkiej przesady w stwierdzeniu, że w połowie 1956 r. w polskiej prasie nie było dnia bez publikacji na temat Jugosławii; od notatek drobiazgowo relacjonujących wizyty zagraniczne jej przywódcy Josipa Broz Tity, po publicystyczne opisy tamtejszych koncepcji ustrojowych z radami robotniczymi na czele. Były wyraźnie idealizowane, ale trudno się dziwić: równie dużo jak o bałkańskim kraju świadczyły o surowych warunkach życia w stalinowskiej Polsce. A Jugosławia – po 1948 r. wyklęta przez Stalina i izolowana w ruchu komunistycznym – wzbudzała ciekawość, uchodziła za kraj, który uniknął stalinowskiej uniformizacji i podążał do socjalizmu własną drogą.
By zrozumieć, w jaki sposób Jugosławia Tity z „psa łańcuchowego kapitalizmu” stała się nad Wisłą źródłem inspiracji, trzeba cofnąć się do 1953 r. Po śmierci Stalina zarówno Moskwie, jak i Belgradowi zależało na ostrożnym odbudowaniu relacji. Tito chciał wyjść z izolacji, Kreml – przywrócić Jugosławię do swojego obozu, przy czym w poststalinowskim „kolegialnym kierownictwie” trwał na tym tle spór. Na przełomie maja i czerwca 1955 r. w czasie wizyty w Jugosławii pierwszy sekretarz KPZR Nikita Chruszczow obciążył Stalina odpowiedzialnością za konflikt i wyraził z tego powodu ubolewanie.